Quantcast
Channel: infatuation-junkie
Viewing all 111 articles
Browse latest View live

Oziębła wiosna.

$
0
0
Mogłabym was ogrzać ciepłem słów przeróżnych przemyśleń. Strzepać śnieg z samotnych dni i obudzić wiosnę w sercach w te mokre dni, które tak szybko zalały termometr endorfin. Trudno było nie rozpocząć weekendu uśmiechem, gdy ogrzał nas cudownymi 25 stopniami. Ludzie wykluli się ze swoich skorup i wyszli z głową zwróconą do słońca.

Obniżyłam szyby auta, wystawiłam rękę na zewnątrz, wybijając nią rytm na dachu. Obserwowałam namnażające się delikatne piegi pozytywnych myśli na moich ramionach, czole czy nosie. Zaparkowałam na starym osiedlu, przy rozpadających się kamienicach i usiadłam z książką w uroczej kawiarni na przepysznej kawie, zagryzając ją smacznym ciastem. Podzielność uwagi sprawiała, że jednocześnie napawałam się widokiem dziecka biegającego po chodniku, ludziach prażących się na trawie, wszechogarniającej przyjaznej atmosferze ludzi i ich uprzejmości. Następnie ruszyłam na spotkanie z osobą, która wiedziałam, że doprowadzi mnie do szczerego śmiechu. Jednocześnie mając okazję posiedzieć w spokoju i popatrzeć na otaczającą nas rzeczywistość, ponapawać się zapachem i szumem drzew. Zapowiadał się weekend spędzony z rodziną, dostałam więc zakaz czytania książek. Udało mi się czasami uciec od gwaru rozmów o niczym, rodzinnej zawiści wiszącej jak zawsze w powietrzu, w świat książki. Nazajutrz szwagier uratował mnie od zgiełku i pojeździliśmy na rowerze, a on pokazywał mi miasto od strony, której go w ogóle nie znałam. Widziałam niesamowite spowite drzewa, budzącą się zieleń, niesamowite budowle, opuszczone domy, pola otwartych możliwości. Komentowaliśmy i zachwycaliśmy się wspólnie wieloma rzeczami. Czas płynął nieubłagalnie i żadne z nas nie chciało wracać do tego rodzinnego galimatiasu. Przy rodzinie, siebie chowam w siebie, zatem gryzłam się w język, pomagałam siostrze w przygotowaniach, słowem wzorowa siostra, córka, ciocia, kompanka. Mimo niesprzyjającej już w niedzielę pogody, zabrałam rodzeństwo w przyjazne miejsca  by spróbowali i nowych smaków i miejsc.

Bo wiosna sprzyja rozkwitowi wszystkiego. Przyroda działa na nas inspirująco. Chcemy wszystkiego bardziej, intensywniej, wyraźniej, głośniej, czulej, ciszej. Ludzie wydają nam się nagle piękniejsi, gdy wyskakują z grubych ubrań. Kobiety są bardziej kobiece, sąsiad bardziej uśmiechnięty, ludzie stojący w korkach mniej zdenerwowani. Wiosną ludzie nie chcą tylko by otwierały się pąki drzew, ale ich serca również, a  po delikatnym rozkwicie, ktoś zamieszkał na tej użyźnionej glebie.

Jeździłam na tym rowerze, niby przepełniona zachwytem i radością wiosny, ale coś się czaiło za każdym drzewem. Czułam wiszący koniec czegoś, co się jeszcze porządnie nie zaczęło, coś, co kazało radości kurczyć się do korzeni, bo to jeszcze nie jej czas. Mam wrażenie, że koniec w moim życiu posiadł już swój własny zapach, jak perfum. Wiosna tego roku pierwszy raz mi ciąży, podkreśla samotną egzystencję.

"Po raz pierwszy w życiu było mi wiosną tak ciężko i samotnie. Już wolałbym trzy razy z rzędu przeżyć luty".

Mój węch nie pomylił znów zapachów.

Byłam gotowa, nieśmiało i niepewnie, ale powoli uchylałam serce, podlewałam drobnymi nadziejami. Chciałam być, a nie bywać, gotowa wiele włożyć siebie i dać z siebie, chciałam ufać i być osobą zaufaną, kochać i być kochaną, przytulać i być przytulaną. Znów źle się ulokowałam, zamiast rozkwitać, znów więdnę. Oczy podlewają się wbrew mnie, bo gdzieś w ich zakamarkach boleśnie im, że nie spojrzą prosto w Twoje, a to lubiły, usta nie spotkają się z Twoimi, a ramiona nie zamkną na Tobie, a było im tam dobrze, a nawet bezpiecznie.

"Wie pan, każdy człowiek ma jakąś potrzebę kontaktu z ludźmi, ale kontaktu nie przypadkowego, tylko jakiejś bliskości charakteru, myślenia, nastroju."

Tymczasem zostaje mi znów schować z powrotem do środka te wszystkie słowa, których Tobie nie wypowiedziałam, gestów, których nie wykonałam, uczuć, których nie okazałam, darów, którymi nie obdarowałam. Zabezpieczyć je hasłem niedostępności.

Zostają mi piosenki, słowa pobrzmiewające w uszach. Dlaczego chcemy kochać i byc kochanymi, a tak to sobie komplikujemy?



“I don’t want to judge
What’s in your heart
But if you’re not ready for love
How can you be ready for life?

So let’s love fully
And let’s love loud
Let’s love now
‘Cause soon enough we’ll die.”


Moja wiara mnie kiedyś zabije, mówię Wam. 

Do grobowej deski :)

$
0
0
Jak opisać fenomen tego momentu kiedy dociera do Ciebie, że pracuje z Tobą najlepszy przyjaciel? Nie taki, którego „nabyłeś” po paru latach pracy w jednym miejscu, ale ktoś, kto zna Cię jak ten łysy koń od 12 lat? Kochana K. , to już 12 lat?! Od miesiąca codziennie wymijamy się na korytarzu i chyba nadal w to nie wierzymy i na nowo odkrywamy swoją przyjaźń. Ten wykradziony ciepły uśmiech, który czeka na mnie gdzieś pośród gromadki dzieci albo z końca korytarza, nawet jeśli któraś jest zajęta przez kogoś innego. Ten sporadyczny całus w policzek, spontaniczny uścisk, ta pewność, że mogę oprzeć głowę na Twoim ramieniu, gdy już nie dajemy obie rady. Ta świadomość, że gdy mnie coś boli, ale nie umiem albo nie chcę tego wyrazić słowami, ale wiem, że mogę zajrzeć do sali K. ona na mnie spojrzy i zapyta „skąd ten smutek?”. Opowiadam „zmęczona jestem K., czasami myślę, że zwariuję” i wiem, że Ona wie co mam na myśli. Dziś zobaczyłaś ten smutek w moich oczach zakrywany żartem, gdy znów padło pytanie "E.a Ty kiedy będziesz miała swoje dzieci?"

Już wie co to znaczy pracować w moim środowisku, pośród tych zawistnych ludzi i rodziców. Przepełnia mnie od paru tygodni ogromna wdzięczność za takie osoby  w życiu i większy spokój wewnętrzny. Dyrektorka śmieje się za każdym razem, gdy nas widzi szepczące sobie na ucho, woła za nami: „psiapsiółki”. Dzieci pytają czy jesteśmy siostrami, a my z dumą odpowiadamy „nie, najlepszymi przyjaciółkami od lat i Wam też takiej przyjaźni życzymy”. Maluchy nadały nam jeszcze lepszy przydomek: „chichciary”, bo się ciągle chichramyJ

Z psychologicznego punktu widzenia przyjęło się, że przyjaźń która trwa dłużej niż  5-7 będzie trwać do końca naszego życia. Od lat mam silny instynkt obrończy bliskich mi osób. Zauważam, że ten wobec K. przetrwał do dziś nietknięty. Nie doprowadzam do sytuacji, by ktokolwiek mógł o niej źle pomyśleć, od początku ją reklamowałam i przekonywałam dyrekcję, że warto ją zatrudnić i tego nie pożałują. Dziś siedzimy niedaleko siebie w pokoju nauczycielskim, a mnie przepełnia duma z mojej przyjaciółki i tego kim się stałyśmy. Jest niesamowitym pedagogiem i nie daje sobie w kaszę dmuchać, a mimo to ciągle uroczo podchodzi do mnie i pyta czy zrobiła dobre wrażenie, bo tak się strasznie stresuje. K. nie ma w sobie ani krzty złośliwości. To taki strasznie rzadki gatunek człowieka na wymarciu – człowieka wiecznie uprzejmego.

Z K. łączy mnie tyle wspomnień, że nie starczyłoby tygodnia by je Wam tu wszystkie spisac. K. to osoba, która przekonała mnie do wypicia mojego pierwszego alkoholu. W czasach liceum poszłabym za nią w ogień. W nocy w parku wypiłyśmy na pół wino, a K. pilnowała bym za mocno nie szalała i nie zrobiła sobie krzywdy swoim pierwszym upojeniem alkoholowym. Gdy jakiś chłopak jej dokuczał, to dostawał ode mnie w pysk, dosłownie;). Pisywałyśmy sobie liściki na lekcjach, a gdy się kłóciłyśmy, pisywałyśmy do siebie listy, by wszystko sobie wytłumaczyć. Nie raz przez siebie płakałyśmy.

Jednak co najważniejsze, K. była pierwszym wnikliwym obserwatorem mojego życia i emocji, to ona jako pierwsza i jedyna zdobyła się na odwagę, o którą nigdy bym jej nie podejrzewała i zapytała mnie wprost „E. jesteś lesbijką, prawda?” Pamiętam ten dzień jak dziś, pamiętam schody, na których przysiadłyśmy i zabrała mnie potem do parku na rozmowę. Pokazała mi, że ludzie kochają mnie za to jaka jestem, a nie za to, kogo kocham i że nie powinnam tego ukrywać przed resztą przyjaciół. K. mnie otworzyła, była przy każdym moim coming-oucie. Jestem Jej za to ogromnie wdzięczna do dziś.

Potraficie odczuwać szczęście z powodu sukcesów drugiego człowieka? Nie oszukujmy się, wielu z nas często gdzieś coś kłuje, gdy komuś się powodzi, a nam nie. Wobec K. nigdy nie doświadczyłam tego uczucia. Gdy poznałam Jej obecnego męża, wiedziałam, że to ten i zasługuje na Nią. Płakałam jak dziecko w kościele podczas ich ślubu, a na zabawie weselnej bawiłam się najlepiej i jak najbliższa rodzina. Rodzice K. to moi drudzy rodzice, a moi Jej. Siedem miesięcy temu na świat dołączyła kolejna nieskończenie dobra istota, w której widzę kopię dobroci poczciwej K – Jej synek J Dziś widzę jak sobie radzi jako pracująca matka i żona i odczuwam ogromne szczęście i dumę.

Ale co najważniejsze – gdy przychodzi piątek i koniec tygodnia pracy – z pracy wychodzi ktoś, kto zanim wsiądzie do auta krzyczy mi jeszcze, że mnie kocha J


I stąd zrodziła się ta notka – z tego krótkiego „kocham Cię” rzuconego naturalnie do mnie przez K. po wyjściu z pracy i w powiązaniu ze zdjęciem K. z czasów liceum, które do dziś noszę w portfelu, a Wam prezentuje jego tył J


degUSTAcja.

$
0
0
Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całoooooowac chcę…chwila, kto to śpiewał? Na pewno nie ja! Bo jak to tak, wszystkie? Gdzie tu wyjątkowość, zgranie, dzielona pasja, namiętność, i umiejętności. Bad kissing, bad fucking – and it is fucking true. Pamiętacie, który polityk rzucił słynne zdanie „na lesbijki to ja bym sobie popatrzył”? Otóż czasami nie ma na co patrzeć, bo to, że dwie kobiety, to nie zawsze oznacza, że całowanie będzie zapierać dech w piersiach. W całowaniu, jak w życiu, gusta i stopień zaangażowania jest przeróżny.

Całowanie to kolejny język komunikacji. Ze sposobu w jaki człowiek całuje można tak wiele wywnioskować i cech odkryć. Wrażliwość, namiętność, dominację, uległość, egoizm, manipulacje, pewność siebie, kompleksy, nieśmiałość. Pocałunki to  też sfera życia zaniedbywana i degradowana. Nie muszą być zakrapiane alkoholem, wymuszane, rozproszone, przerywane, za krótkie, za długie, obojętne, nie muszą być grą wstępną. Mogą być spontaniczne, czułe, namiętne, oddane, skupione, urozmaicane, o różnym tempie, nasyceniu, długości, zaangażowaniu.

Zaniedbujemy całowanie. Osobiście uważam, że poziom agresji, chęci do kłótni, zawiści, zemsty, zmalałyby, gdyby ludzie częściej się do siebie nie tylko przytulali, ale siadali na przeciw siebie i przypominali sobie siebie, całowali się jakby to był ich pierwszy raz. Zapominamy jak to łączy, oddaje, daje, dzieli na dwoje, podnosi na duchu, rozbawia, uspokaja, koi, otwiera, ufa, pobudza…

Załączam drobny "instruktaż" całowania cierpliwego;)




Siedziałyśmy w kinie. (Lubię mieć Cię obok w kinie.). Szereg półgodzinnych reklam. Szereg chemii między nami. Szereg odbijającego się światła od ekranu na nas. Obracam twarz w Twoją stronę, bo chcę Ci coś powiedzieć, pewnie coś skomentować, i w tym akurat momencie przygasa światło, więc nie widzę, że Ty w tym samym momencie zwracasz się ku mnie by też coś powiedzieć. Rozbłyska reklama i okazuje się, że moje usta są tuż przy Twoich. Nie pamiętam co chciałam powiedzieć, staje się to nieważne, po prostu przywieram ustami do Twoich, delikatnie, jak znaczek przyklejany do koperty pragnień, i powoli je oddalam. Wysłałam Ci siebie w załączniku. Nogi mi miękną niemiłosiernie. Twoje usta nie mają dla mnie litości. Ale zaczyna się film. A w moich ustach wojna myśli niespokojnych. Wołały Cię, ciekawe czy słyszałaś? 


Szukam tej kobiety ze zdjęcia z przenikliwym spojrzeniem. Gdzieś mi się zawieruszyła. 

Odwaga jest kobietą.

$
0
0
Odwaga. Od zarania dziejów przypisywana osobnikom męskim ze względu na ich odwieczną większą liczebność w walce z wrogiem danego kraju. W czasach relatywnego pokoju definicje odwagi trzeba by napisać od nowa. Nie dotykają nas, Polaków, wojny, konflikty, większe kataklizmy. W porównaniu do walczącej Syrii, zalewanych tsunami wielu wybrzeży różnych krajów, wszelakich epidemii w Afryce – niewiele nam grozi. Bóg, honor, ojczyzna – to nie są wartości dzisiejszego mieszkańca świata. Ani mężczyzny, ani kobiety. Odważne kobiety – na zbitek tych słów w mojej głowie pobrzmiewa kpiący śmiech wielu osobników płci męskiej, a Wam? Ba, słyszę nawet w tym chórze śmiechu własnych braci czy ojca.

Od dziecka czuła się tchórzem. Rosła wstrzymywana męską dominacją. Siłę można demonstrować dwojako, wcześnie to odkryła – siłą fizyczną lub siłą intelektu i ciętych ripost. Nigdy jednak nie chciała być tą dziewczyną, która broni się tylko słowem, nigdy nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Zawsze czuła gniew, gdy dużo starszy brat przypierał ją do ściany, a ona całą silą woli i marnych mięśni próbowała się wyrwać. To niesprawiedliwe – myślała - ponieważ logicznym dla niej było, że człowiek starszy zawsze będzie silniejszy od młodszego, dlatego obiecała sobie, że rówieśnikom nigdy nie pozwoli się stłamsić. W szkole ganiała po korytarzach za chłopakami i zamykała w toaletach, gdy dokuczali jej albo komuś bliskiemu. Wylądowała za to kiedyś u wychowawczyni na dywaniku, a później miała trafić do dyrektora. Wychowawczyni jednak wcześnie dojrzała jej buńczuczną naturę i zapytała tylko – Należało im się? Gdy odpowiedziałam odważnym skinieniem głowy, wychowawczyni odpowiedziała tylko: „posiedź tu chwilkę, żeby myśleli, że trafiłaś do dyrektora i wróć na lekcję”. Ona wiedziała, że kobieta musi sobie radzic. Nie bała się używać pięści, chronić młodszych i słabszych.

Jednak. Bała się. Panicznie. Ojca. Wspomnienia palpitacji serca, spoconych dłoni i oczu nosi do dziś w ciemnych zakamarkach umysłu, który woli trzymać pod kluczem. Nie do opisania strach przed powrotem ojca z wywiadówki i jego napadem szału. Pamięta jak kiedyś schowała się nawet w głębi piwnicy, ale strach wziął nad nią górę i wsiadła na rower i uciekła. Mama się boi, mama jej nigdy nie broni, mama znów będzie siedziała skulona, a ojciec będzie wymachiwał rękoma, a ona będzie się kurczyć, kurczyć i kurczyć. „niech mnie tylko nie uderzy, niech mnie tylko nie uderzy, niech mnie tylko nie uderzy”. Tak, zawsze uważała się za tchórza. A może nie? Może mu odda, pokaże swoją siłę? Nigdy się nie przekonała…

Nawet, gdy w życiu dorosłym ją okradziono, a ona zaczęła gonic sprawców i ucierpiała na tym fizycznie, swoją odwagę zwalała na instynkt samozachowawczy. Gdy tego samego dnia z uszkodzoną nogą siedziała ze swoją dziewczyną na ławce w centrum handlowym i dokuczała im zgraja dzieciaków wyzywając od lesb, a ona postanowiła dalej twardo nie ukrywać swoich uczuć, nie czuła się odważna. Gdy dwoje mężczyzn pewnej nocy, gdy wracała sama do domu próbowało ją…..a ona zaczęła biec ile sił w nogach i udało jej się uciec – nie czuła się odważna.

Kobieta ciągle musi udowadniać ponadprzeciętność. Dorastając nie mogłam już okazywać odwagi siłą, mogłam walczyć już tylko słowami. Nie mogłam okładać mężczyzn i kobiet,  którzy próbowali mnie tłamsić pięściami, mogłam jedynie zapychać ich usta logiką, intelektem i czynami, udowadniającymi, że nie mają racji. Odważyłam się nie ulec presji społeczeństwa i rodziny i nigdy nie związałam się z mężczyzną. Nie uległam presji ojca i wybrałam własny kierunek studiów. Sama znalazłam sobie dobrze płatną pracę. Sama zaoszczędziłam na samochód. Sama dobieram dziś słowa, które odbijają pięści tchórzliwego dzieciństwa. Mimo skarg, zniechęceń i pretensji dalej pozostaję sobą w swoim zawodzie i staram się uczynić z uczniów obywateli tego świata, którzy myślą sercem, a nie tylko cyframi i Facebookiem. Nie pozwalam urazić bliskich, staję murem za tymi, którzy są mi bliscy. Ciągle nie czuję się odważna.

„Kobieta: Słaba. Uległa. Czyjaś własność. Posłuszna. Milcząca. Nic nie warta. Kobieta nie jest określona przez pryzmat tego, jak postrzega ją społeczeństwo. Kobieta jest określana przez pryzmat tego, co sama widzi w sobie: Odważna. Pełna wyobraźni. Zdeterminowana. Kreatywna. Wolna. Bystra. Silna.”



Tymi słowami zaczyna się film dokumentalny jaki ostatnio było mi dane obejrzeć. Film, który sprawił, że zapragnęłam z całych sił być silna. Film „Girl Rising” opowiada historię ośmiu dziewczyn, które mieszkają na różnych krańcach świata i cierpią z różnych powodów. Jednak to, czego w życiu pragną najbardziej, a im się to prawo odbiera, to edukacja. Wadley jest 8-latką mieszkającą w dotkniętym kataklizmem Haiti, który odciął ją od szkoły, która od tej pory staje się płatna. Suma była niewolnicą od 3 roku życia, póki grupa odważnych aktywistów nie wybawiła jej z rąk właścicieli. 11-letnia Admina zostaje wydana za mąż i po roku rodzi dziecko, ale uparcie próbuje w ukryciu uczyć się czytać i pisać.

 „Oto okrutna prawda: pomimo faktu, że edukowanie dziewcząt to jedna z najbardziej zwracających się inwestycji w rozwijającym się świecie, miliony dziewcząt po prostu nie spełniają tego marzenia. Obecnie, 66 milion dziewcząt jest poza szkołą, a kolejne miliony walczą każdego dnia by pozostać, tam gdzie przynależą – w klasie”

„Dziewczyny, które chodzą do szkoły, od razu dostrzegają korzyści płynące z nauki. Bycie uczniem podnosi ich status w społeczeństwie, poprawia ich zdrowie, czyni je bezpieczniejszymi, ale w rozwijających się krajach, uważa się, że dziewczyny powinny pracować, przynosić wodę, opiekować się młodszymi,albo i gorzej…”

Oto kilka statystyk z powyższego filmu:

„Gdy rodzice mają do wyboru, które dziecko posłać do szkoły, częściej wybierają chłopca.

33 miliony mniej dziewcząt niż chłopców chodzi do szkoły. Z tego powodu cierpią bardziej i zapadają na więcej chorób.

75% przypadków zachorowań na AIDS w Afryce to kobiety i dziewczęta.

Nie ma żadnej innej bardziej bezbronnej istoty na świecie niż mała dziewczynka.

Co roku 150 000 000 (!) dziewczyn zostaje ofiarami przemocy seksualnej.

14 milionów dziewcząt do 18 roku życia wyjdzie w tym roku za mąż wbrew ich woli. To 38 tysięcy dziewcząt dziennie, a 13 dziewcząt w ciągu ostatnich 30 sekund…

Oto kolejny niepokojący fakt. Najczęstszą przyczyną zgonów wśród dziewczyn między 15 a 18 rokiem życia to nie AIDS, nie głód, nie wojna, to poród…

Pozwalanie dziewczętom na naukę zmniejszyłoby liczbę kobiet zarażonych wirusem HIV o 700 000 rocznie. 8 lat nauki to czterokrotnie mniejsza szansa na to, że dziewczyna wyjdzie za mąż jako dziecko. Dziecko, którego matka będzie piśmienna ma 50% więcej szans przeżyć dłużej niż 5 lat. Co ważniejsze, to dwukrotnie większa szansa, że taka matka sama postara się o to, by jej dziecko poszło do szkoły. Gdyby same Indie posłały chociaż 1% więcej kobiet do szkół, zarobiłyby na tym 55 bilionów…”



Czy odwaga faktycznie w dzisiejszych czasach nie jest głównie kobietą? „Odwaga jest kobietą” to pozycja, która niedawno trafiła w moje ręce. Książka ta to zbiór reportaży o wszelakiej odwadze Polek.
Pozbawione sensacji a trzymające w napięciu do ostatniego zdania. W każdej pozornie zwyczajne sprawy, a jednak bardzo niezwykłe. No bo jak opisać kobietę, która od lat szuka ciała swojej córki? Albo ortodoksyjną katoliczkę, która wychodzi za ortodoksyjnego muzułmanina? A lesbijkę, która żyje w szczęśliwym związku, ale w nieszczęśliwym miejscu? Lub kobietę przez lata dręczoną fizycznie i psychicznie przez matkę, którą w końcu zabija w afekcie?

Zatem czym jest dziś odwaga? Czy powinna w ogóle mieć płeć? Czy odwaga to tylko czyn czy też słowa? Jestem pewna, że każda z nas codziennie toczy swoje walki i nie potrafi spojrzeć w lustro i przyznać sama przed sobą, że danego dnia wykazała się jakąś dozą odwagi.


Czy to w pracy, czy w związku, w domu rodzinnym, na podwórku, w sąsiedztwie, widząc czyjąś krzywdę – nie zostaję mi nic innego jak zakończyć tego posta głośnym „Odwagi, Kobiety!” 

Nieproszony gośc w Święta. Nie otwierac!

$
0
0
Dzwonek do drzwi.

Okres świąt to przecież okres napływu gości maści wszelakiej. Podczas, gdy Boże Narodzenie można poczuć z daleka zapachami mandarynek czy cynamonu i widokiem przystrojonych choinek i rzędu lampek, klimat Wielkanocy trudno wprowadzić na salony. Gdzieś tam zawiśnie jajeczko czy dwa, kicnie zajączek na półkę, gdzieś wetknie się gryczpan i voila! Wielkanoc gotowa! Jezus zmartwychwstał, alleluja, alleluja! Przepraszam, ale nie ma ***uja!

Wróćmy do dzwonka! Przecież dzwoni i dzwoni! Spóźniłam się. Nie dobiegłam do drzwi. Matka otworzyła pierwsza. A tam nasz coroczny gość! Nigdy nie może go zabraknąć. Nieważne jak jestem czujna czy pomocna, zawsze mnie wyprzedzi i matka pierwsza otworzy drzwi i go wpuści bez najmniejszej troski o dobro psychiczne reszty. Często pada pytanie „co robisz na święta, wyjeżdżasz gdzieś?” W rodzinie wielodzietnej się nie wyjeżdża. Zostaje się na miejscu, bo kto przyjmie blisko 10 osób? A tam gdzie 10 osób? Tam nikt nie korzysta! A jakże!

Święta z definicji powinni coś celebrować, nie tylko chrześcijańskie wartości, ale te rodzinne, prawda? Mam takie marzenie, tak nierealne, że co roku je wypowiadam z uporem maniaka. Mianowicie, nikt się nie pokłóci, nikt się na nikogo nie zdenerwuje, będziemy sobie nawzajem pomagać, każdy dostanie zadanie do wykonania i będziemy pracować jak dobrze naoliwiona maszyna. Marzenie ściętej głowy! Dopiero piątek, a ten gość już przyjechał, wcześniej niż zazwyczaj. Na imię ma Foch, a nazwisko Świąteczny.

Foch Świąteczny to cykliczna odmiana niezmaterializowanej postaci, która wstępuje w moją rodzicielkę w okolicach świąt i ważnych wydarzeń rodzinnych. Postać ta osiąga ekstremum i nie dopuszcza do siebie nikogo. „Mamo, co mam zrobić, daj sobie pomóc”. Odpowie Ci złowroga cisza. „Nie chcesz, to nie”. Idę poczytać książkę na dwór z herbatą. Zabita wzrokiem matki! Wystrzeliła, zwarte szeregi rozbiegają się po domu. Kryć się kto może! Rodzicielka chodzi nadąsana, nieszczęśliwa, zapłakana. Jak co roku nie pozwoli sobie pomóc. Pozwoli Fochowi Świątecznemu wodzić się za rękę. Nie pozwoli pokroić warzyw na sałatkę, no bo przecież nie umiem, za grubo jeszcze pokroję! Wspomniałam, że najmłodsze z nas ma 26 lat a najstarsze 36 lat? Mięsa też nie umiem pokroić, placka upiec. Żadne z nas się nie nadaje. Pracy niegodnam! Na domiar złego, ojciec wsiada w auto i jedzie na wieś bez słowa wytłumaczenia. Nie słyszałam, że dzwonek dzwonił dwa razy.

Mamo, kocham Cię, ale czasami mam ochotę Cię udusić. Znam ją. Obudzę się jutro pierwsza, zejdę na dół, jak co roku. Wyczuję Jej nastrój. Zapytam Ją o niego. Czy jeszcze jest czy już sobie poszedł? Wezmę nóż do ręki i bez słowa wezmę się za krojenie. Jak co roku. Może chwile zaprotestuje, a ja żartobliwie powiem Jej, że ma się przymknąć. Usiądzie ze mną do stołu, może do sałatki skapnie łza jedna lub dwie, a potem wszystko z niej ujdzie i zacznie ze mną normalnie rozmawiać. Jak co roku. Mam nadzieję, bo jak nie, to kiedyś święta nas pozabijają, a ja zabarykaduje drzwi.

Jest tyle blogów pisanych z perspektywy matek, matek kochających czy matek-frustratek. Czasami myślę, że powinnam pisać pod pseudonimem córka-frustratka.


W te Święta, uważajcie kto dzwoni do drzwi. Jeśli jesteście pokłóceni z jakimś członkiem rodziny, pogódźcie się z nim. Czy jest sens się tak dusić? Póki co, ja chowam się w swoim kącie i pije herbatę…z syropem na „Balans i wyciszenie”!


Przejmujący kompani dnia wszelakiego.

$
0
0
To uczucie, ta siła, to nieuniknione - nie ma wieku ani daty ważności. To przejmujące poczucie pustki i samotności, które nagle walą nas obuchem w głowę od tyłu. Nie zapowiadają się, nie ostrzegają, nie są zbytnio uprzejme. To poczucie, że już nic, nikt, nigdzie, prawdziwie. Przejmujące, to dobre słowo o dwoistym znaczeniu. Przejmuje władze nad zdrowym rozsądkiem i zajmuje serce nie okazując litości, nie biorąc nawet jeńców.

Tydzień nie zaczął się przychylnie, dzisiejszy dzień też nie był jakoś szczególnie łaskawy. Ale praca skończyła się kropką słońca w zdaniu i postanowiłam dopisać własne zakończenie tego dnia, więc znów udałam się z książką nad zalew. Nie. Samotność i pustka nie opuściły mnie. Przeniosły się tylko w milsze i przyjaźniejsze otoczenie.  Usadowiliśmy się w trójkę na ławce i nagle towarzystwo zaczęło się powiększać. Wyminęła nas młoda dziewczyna z dzieckiem z wózkiem szczebiocąca przez telefon o jakimś bliżej mi nie znanym reality show. Nastolatki podjechały na papierosa. Wymijali nas starsi uprawiający nordic walking, rodziny na rowerach. Małżeństwo w średnim wieku z psem, który podbiegł do mnie trącając nosem i ogonem, swoja radością strącając powoli wewnętrzne troski. Przeszła obok nas para nastolatków rozprawiająca o tym, jakie substancje uwalniają w organizmie promienie słońca. Przejeżdżający obok staruszek na rowerze szczerze się do mnie uśmiechnął, z ciepłem ten uśmiech odwzajemniłam.

Towarzystwo pęczniało. Po butach zaczęły wspinać się mrówki. Po karku i ramieniu wici snuły małe pająki, po udzie przechadzała się biedronka. Nie wzięłam słuchawek, chciałam chłonąc naturę. Słuchać rytmu trzepoczących skrzydeł łabędzi, lądujących kaczek na wodzie, ptaków z bliska i oddali. Dłonie chciały się zanurzyć w jeszcze nieskoszonej, gęstej i soczystej trawie jak w miękkich, kobiecych, uwodzących włosach. Czy kolory mają dźwięki, czy to dźwięki mają kolory? A może to obrazy grają własną muzykę? A może całe stworzenie gra swoje koncerty, które tylko nieliczni słyszą? Ja miałam dziś wrażenie, że byłam na koncercie, gdzie dyrygowały moje myśli, a dogrywała natura.

Pustka i samotność ciągle mi wiernie towarzyszyły. Ale z tej gęstwiny dźwięków, obrazów i bodźców nieśmiało przebijała się zza chmur myśl „E. dasz sobie radę, naprawdę dasz sobie radę, jakoś przetrwasz”.

Uśmiech.



Wsiadłam do auta i odszukałam plik starych płyt. Natrafiłam na niego niedawno na dnie szafy. To piosenki  nagrane ok. 15 lat temu, kiedy nagrywarka i Internet w domu to były luksusy, a ja już wtedy namiętnie poruszana muzyką nie mogłam znieść myśli, że mogę tylko liczyć na łut szczęścia, że znów natrafię na daną piosenkę w telewizji, dlatego regularnie sporządzałam listę upragnionych piosenek i zanosiłam ją do kafejki internetowej, gdzie mój wybawca/właściciel nagrywał ulubione utwory. To całkiem zabawna i cudowna podróż do gustów z przeszłości, bo gdy wkładam daną płytę do odtwarzacza w samochodzie nigdy nie wiem czy czeka mnie tam kiczowaty pop, grunge, disco czy rock. Jak się okazuje, zdecydowanie najwięcej tego ostatniego.

Słuchając melodii i słów odżyły miliony przemyśleń, obaw, cierpień i nadziei na przyszłość z tamtych lat. Oto kilka z nich.



“She said, I don't know if I've ever been good enough
I'm a little bit rusty, and I think my head is caving in
And I don't know if I've ever really been loved
By the hand that's touched me,
And I'm a little bit angry.”

To chyba wielu z nas zna i pamięta, bo kto przy tej piosence nie chciał po prostu wyjść i nie przestać iść przed siebie? 



Potem przyszedł czas na zespoły jednego lub dwóch hitów:



“Someday we'll know if love can move a mountain
Someday we'll know why the sky is blue
Someday we'll know why I wasn't meant for you
Someday we'll know why Samson loved Delilah
One day I'll go dancing on the moon
Someday you'll know that I was the one for you”



“I know who I want to take me home…”

I jeśli istnieje osoba, która choć raz nie zapłakała na tej piosence, to będę zdziwiona. To jeden z moich ulubionych i najbardziej poruszających teledysków do dziś:



„Everybody hurts, sometimes”.

Today is my sometimes. Ale E. dasz radę, przetrwasz, dasz radę.

Hold on.


„W tym momencie zapragnął, niejasno, ale mocno, zanurzyć się w niezmierzonej muzyce, absolutnym hałasie, pięknym i wesołym wrzasku, który wszystko obejmie, zaleje, zagłuszy i w którym na zawsze znikną ból, marność i nicość słów. Muzyka jest negacją słów, muzyka to antysłowo” (Kundera).

Wyspane zmysły...

$
0
0
Poranek.

To nie pora dla leniwych. To nie pora dla śpiochów. To nie pora dla wyciszonych ani otępiałych czy nieświadomych swojego ciała i jego potrzeb.

Są miejsca, w których nie powinno się ustalać ani aplikować zasad, bo zabijają całą pasję w nas. Tak, jest to łóżko. Seks dla wielu jest jednym z najbardziej intymnych zjawisk, które dzielimy z nielicznymi. Skarb, który chowamy w skrzyni. Nie raz podkreślam rolę seksu w komunikacji międzyludzkiej. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. W pełni się zgadzam, ale nie tylko. Mamy całe ciało, które jest zwierciadłem duszy, przewodnikiem emocji, instrumentem przekazującym wiadomości, wykrzyknikiem, znakiem zapytania, trzykropkiem i kropką w wielu dyskusjach. Dlaczego zatem tak bardzo lubimy zamykać się i „rozmawiać” ciałem w większości wyłącznie w ciemnościach? Zamykamy się za drzwiami sypialni, zakopujemy pod kołdrą, gasimy światło, ledwo widząc siebie, unikając spojrzeń, pocałunków. Dążymy do celu, skupiając się tylko na nim, zapominając o szeregu środków do celu prowadzących. Ile egoizmu mieszka w sypialni! Wynocha!

Dlaczego pożądanie musi też mieć negatywne konotacje ze słowem „zboczony”, czemu wyuzdanie może kojarzyć się wulgarnie? Kwestia charakteru? Braku pewności siebie? Nieśmiałości? Doświadczeń? Braku świadomości i możliwości własnego ciała? Obwiniam to ostatnie, bo gdy poznamy to „ostatnie”, to zniknie cała reszta.

Dlaczego nie weźmiesz mnie sobie w kuchni? Nie w samochodzie? Nie w kinie? Nie na stole? Na dywanie? Przed pracą? Po pracy? Po konstruktywnej dyskusji? Po miłym komplemencie? Po pocieszeniu? Po kłótni? Po pogodzeniu? Bo wyglądasz dziś piekielnie seksownie i chcę Ci to nie tylko powiedziec, ale i pokazac. Najlepiej weź mnie o poranku. A jeszcze lepiej, oddaj mi siebie o poranku. Nie w nocy, po całym dniu, po kumulacji zmęczenia, kiedy seks wydaje się obowiązkową kropką zdaniu dnia, której wyglądamy w czyimś spojrzeniu niekiedy z niechęcią i pod cieniem przymusu. Nie kiedy nasze zmysły i myśli zaprzątają wydarzenia dnia, zmartwienia, wyczerpanie fizycznie i emocjonalne. Zaskocz mnie. Jeśli chcesz kompletnej ciemności, to zasłoń mi oczy przepaską, z ustami zrób to samo. Pomnóż moje doznania. Nie czyń z seksu nocnej rutyny. Osobiście uważam, że największym komplementem, okazaniem zaufania i pożądania wymieszanej ze spontanicznością okażemy, gdy odejdziemy od kochania się wyłącznie w nocy i wiecznie w sypialnianym łóżku, na leżąco. Usiądź na mnie, za mną, stań za mną, przede mną, pod ścianą, pod prysznicem, przy blacie w kuchni. Nie myśl czy tak wypada, nie zastanawiaj się ile zostało nam czasu do wyjścia, albo, że czeka prasowanie, pranie, gotowanie. Nic nie ucieka, to my jesteśmy twórcami własnego czasu. Tylko my możemy zaspokajać swoje pragnienia. Nie powinny tego robić za nas czynności i obowiązki dnia codziennego. Naszym jedynym obowiązkiem jest dbanie o siebie nawzajem wraz z naszymi potrzebami.

Poranek. Dokładniej - pierwsze przebudzenie po spokojnie przespanej nocy. Może nastąpić o 8 rano, a może o 5 rano. Pierwsze otwarcie oczu. Skupiamy się na tym, co widzimy. Ja wtedy słucham co zmysłami widzi moje ciało. Co chce mi powiedzieć. Moje ciało zawsze krzyczy „pragnę”, a nie „dzień dobry”. Buntuje się przeciw rzeczywistej rutynie poranków i obowiązku śniadania, umycia zębów, przetarcia oczu. Brzask to najbardziej czuła pora dla moich zakończeń nerwowych. Budzę się nie tylko ja, jako istota, budzę się ja, jako kobieta. Bywam tygrysem, gepardem, pumą, panterą, koteczkiem, misiem.

Rano, obudź mnie rano, będę wężem. Owijam się wokół Ciebie, owijam siebie Tobą. A spróbuj tylko leżeć do mnie plecami. Przysuwam się do Ciebie. Moją poranną kawą stawiającą na nogi jest zapach Twojej skóry. Pachniesz bezpiecznym snem. Znasz ten zapach? Najbardziej bezbronny, niewinny zapach świata, która sprawia, że z rana chcę tylko się z Tobą kochać. Moje ciało przeszywa dreszcz podniecenia, a kołdra nagle staje się zbędna, bo moje ciało płonie. Wsuwam twarz w Twoje włosy, muskam ustami kark, budzę i Twoje zmysły. Nie śpij już…obudź je, obudź siebie. Leniwie poddajesz się dłoni wsuwającej się pod Twoją bieliznę, czuję Twoje prężące się pośladki, słyszę nasze mruczenie, przyspieszające oddechy. Odwracasz twarz w moją stronę, już jestem na Tobie. Wiję się po Tobie. Już rozumiesz. Czujesz ten zapach, Twoje zmysły Cię wyprzedzają. Są wyostrzone. Zmysły nigdy nie są tak wyostrzone jak o poranku, kiedy są wypoczęte, bezbronne, zaskoczone. Wtedy odpowiadają najszczerzej i najintensywniej. Nigdzie się nam nie spieszy. Jednak dochodzimy zanim dojdzie 5:30 rano. Możemy znów błogo zasnąć, bo budzik zadzwoni dopiero za dwie godziny. A nie! Poczekaj! Dziś niedziela. Możemy spać do woli. Co lepsze. Kochać się ile razy chcemy, gdzie chcemy, o której chcemy, ciemno czy jasno. Głośno czy cicho. W różnych wcieleniach.  



Nie pamiętam kiedy ostatnio taki poranek w moim życiu nastąpił…

Pielęgnuję zatem wyobraźnię. Nigdy nie rzucam słów na wiatr. Przeniosę je w końcu w rzeczywistość.

Pieszczę zmysły doznaniami w różnej postaci.

Gdybym ja była muzyką, brzmiałabym właśnie tak…



She gave it all, you gave her shit
She coulda done, just anything
Or anyone, cause she's a goddess
You never got this
You put her down, you liked her hopeless
To walk around, feeling unnoticed
You shoulda crowned her, cause she's a goddess
You never got this

Now you gotta deal with this glitch on your shoulder
Fucking with the goddess and you get a little colder

Słyszycie?

Czujecie?


Zmysłowego poranku zatem…

Przeskakując siebie.

$
0
0
"Związki nigdy nie giną śmiercią naturalną. Są mordowane przez nastawienie, zachowanie, ego, ukryte korzyści lub ignorancję".

Lista jest pewnie nieskończenie długa. Wina zawsze wypośrodkowana. Błędy w komunikowaniu potrzeb, które ostatecznie nas od siebie stopniowo oddalają. Co za tym idzie, narastają żale, tłumione w sobie lub furiacko wyrzucane razem z latającymi talerzami. Brak uwagi partnera, który popycha nas w ramiona kogoś bardziej „uważnego”. Nasze kompleksy budują mury, zakrywamy je krzykami, zazdrością, brakiem pewności siebie i partnera. Rutyna, która, jeśli niedopilnowana, urasta do tak wysokiej rangi, że nie potrafimy już spojrzeć na partnera przychylnie, jedynie z pogardą do jego codziennych nawyków. Trzeba być piekielnie uważnym by nie wybudować tak wysokiej tamy, której już nie przeskoczymy i nie odświeżymy uczucia, ale je zamordujemy.

Ja dziś tak niechcący się znów "zamordowałam". Porządkując półkę spadły na mnie stosy kartek. Różnego koloru, różnej treści, różnej wielkości, ale w większości z zamiarem wywołania u mnie uśmiechu po powrocie z pracy, gdy ja zawsze wychodziłam wcześniej, a Ona godzinę po mnie, a pod poduszką zawsze zostawało coś dla mnie. Miałyśmy mnóstwo swoich małych, bezpiecznych "rutyn". Zawsze wspólne środy i każdy weekend. Dziś to wszystko urocze, ale obie wiedziałyśmy, że nasze uczucia zamknięte były w tych kartkach i nie mogły się po czasie uwolnić, by zmaterializować się w czynach.
Mija prawie półtora roku od rozstania, a nasi znajomi łapią się na tym, że czasami nawet zapominają, że byłyśmy razem.

Dziś myślę co się z nami dzieje po rozstaniach, jak czasami osoby kiedyś tak bliskie znikają na zawsze. Wszystkie nasze "zawsze" umierają w "nigdy". Kto by pomyślał? Istnieją pewne umowne zasady, których się nie przekracza z naszymi byłymi partnerami podczas ponownych spotkań. Na powitanie unikamy pocałowania w usta. To zawsze najbardziej niezręczny moment – jak się przywitać? Jak powitać kogoś, kogo się kiedyś kochało, niekiedy do utraty tchu i myślało się, że to ta jedyna? Niezręcznie? To mało powiedziane. Dziś czasem nawet przybija mi piątkę. To dopiero smutne. Kolejna zasada – unikamy kontaktu wzrokowego – bardzo niekomfortowo spotkać się wzrokiem na dłuższą chwilę, bo nasze oczy już nie są nasze, często zarezerwowane dla kogoś innego. Rozmawiamy pobieżnie, o sytuacjach, nie uczuciach. Nie każdemu byłemu partnerowi można wyznać, że czuje się samotnie, bo istnieje ryzyko odebrania tego jako pretensję albo depresję, przesadne marudzenie. Kolejny niezręczny moment – pożegnanie. Zasadą jest, że jak już odważysz się kogoś na pożegnanie przytulic, to nie dłużej niż dwie sekundy. Często uciekamy od siebie jak poparzeni. A po alkoholu? To już inna historia.

"Za każdym razem kiedy piszesz o dzieciakach, odnoszę wrażenie, że sama masz coś z dziecka.. Co dokładnie? Mam wrażenie, że przepełnia Cię bezwarunkowa miłość.. Spotkać takie coś u DOROSŁEGO człowieka to chyba cud w dzisiejszym otaczającym nas świecie. Nie wiem czy zazdrościć czy gratulować:)"

Tak jedna z czytelniczek mnie ostatnio ciepło podsumowała w komentarzu na blogu. A niedawno natrafiłam na stos tych kartek, nie zawsze przychylnych. Dziś myślę o swoich błędach, które potrafiły "mordować". O tym, że nie wyróżniam się tym od nikogo, bywam nieznośna do sześcianu. I żadna doza wariactwa, optymizmu, beztroski we mnie nie potrafi tego zniwelować na wieczność. Bywam skrajna, impulsywna, bywają chwile kiedy chciałabym coś „już, teraz, natychmiast” i gdy tego nie dostaję, czuję się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę. Mało dojrzałe, jak na świadomą kobietę, prawda? Uczę i ćwiczę się w cierpliwości. Jak mi idzie? Nie mnie to oceniać.

Ale co to dla mnie znaczy? Że ludzie się nie zmieniają? Jak to? Że zawsze będę taka sama? Nie. Poczułam smutek, rozczarowanie samą sobie. Zawsze wiem co robię nie tak, a czasem nie potrafię tego przeskoczyć. Z wszystkich walk, te toczone ze sobą są najcięższe. Ale po chwili poczułam też motywację. Skoro dalej mogę pracować nad sobą, to jest co robić, nawet w samotności:). Bo na wszystkie komplementy jakie dostaję, to mogłabym nimi wypchać sobie poduszki i przytulać się do nich w nocy, ale one nie zastąpią ciepła autentycznej, ukochanej osoby obok. Mocno wierzę w to, że dla tej następnej będę tą lepszą wersją siebie, o którą walczę każdego dnia.



Są piosenki, które sprawiają, że mam ochotę wstać, wyjść, iść.


Spacerować kilka godzin. Z rękoma w kieszeni, z rękoma wyrzucanymi spontanicznie w powietrze, z rękoma ocierającymi się o liście drzew. Nosem chłonącym litry zapachów, które wlewają w moją duszę uśmiech. Gdy tak idę, lubię siebie i wierzę, że jestem tą zmianą, którą chcę widzieć w ludziach.
Zatem nie próżnujmy. Dalej bądźmy zmianami, jakie chcemy widzieć w ludziach. Jest co robić, nad czym pracować, kształtować siebie, analizować, niwelować niepożądane cechy, dopieszczać te dobre.
Gdyby ktoś mnie dziś zapytał, czego od związku pragnę, powiedziałabym:

Chcę przy kimś pozostać sobą.

Tańczyć, kiedy do tańca się mnie poprosi, śmiać się do rozpuku, gdy się mnie rozśmieszy, śpiewać w aucie, co sił w płucach. Płakać, gdy mnie się wzruszy i tych łez się nie wstydzić. Być przytuloną, gdy tego potrzebuję. Chłonąc życie, które płynie wokół nas, ale też położyć się na trawie i odpocząć, kontemplować rzeczywistość, gdy przecież jest tak piekielnie wciągająca i ciekawa. Być sobą - bo wbrew pozorom, nie wyrosłam na pewności siebie. Wyrosłam na strachu i wstydzie. Wstydzie, że za głośno się śmieję, że mam donośny głos, że jestem wariatem, że za dużo płaczę, że za dużo mówię, że mam piegi, że jestem zbyt wrażliwa. Lubimy wytykać, lubimy zmieniać. Ale czy wszystko warto?


Nie chcę pozostać cieniem własnego potencjału i znów być tłamszona, zalewać mój ogień wodą obojętności. Pewna piekielnia inteligentna osoba:) przypomniała mi wczoraj prostą prawdę: "Mam swoje pewne zasady, które nie każdemu odpowiadają, ale przecież nic na siłę". Oto cel: pozostac sobą z kimś. 



Dziś muzycznie "Not about angels", because I'm not always an angel myself. But that's OKAY.


Proste? Oczywiste? A tak często zapominane. Pamięć w związku to zabawna sprawa. Bo najczęściej idzie w zapomnienie. W chwilach najważniejszych zapominamy o sprawach istotnych. Kłótnia zabija pamięć o tym, co oczywiste. O tym za co kogoś pokochaliśmy, zdecydowaliśmy się z nim być, co nas w kimś pociąga, co szanujemy, cenimy i co napawa nas dumą w partnerze. Tak trudno przeskoczyć tamę obojętności, złości, żalu i pretensji. Czego dziś sobie życzę? Chce skakać najwyżej jak się da. 

Pokolenie nienasyconych.

$
0
0
„Może to odwieczny lęk człowieka, że w ogóle jest na świecie, legł u podstaw wynalezienia aparatu fotograficznego. W każdym razie doczekał się człowiek wreszcie wynalazku, który, zaszczepił w nim wiarę, że istniał, istnieje i będzie istniał. Wielka to przewaga zdjęć nad życiem. Zastanawiam się tylko, dlaczego człowiek jest tak nienasycony.” (W. Myśliwski)

Otóż to. Dlaczego tacy nienasyceni? Kto jeszcze pamięta co to klisza na 36 zdjęć i trzeba było wyliczać co uwiecznimy z wycieczek. W którym momencie staliśmy się tak skupieni na sobie, że przesunęliśmy obiektyw na swoje twarze zamiast przed siebie? Co sprawia, że czujemy tak niepohamowaną potrzebę uwieczniania wszystkiego na aparacie jakby ze strachu, że to zniknie w naszej pamięci jak zdmuchany przez wiatr pył zapomnienia? Najbardziej rozczarowujące i uwłaczające – kiedy i ja poddałam się temu trendowi? Bo mamusia i tatuś za mało mnie kochali? Nie dostałam nigdy takiej uwagi, jakiej pragnęłam, a teraz technologia i Internet nam to ułatwiają? Nie brzmi to żałośnie? A jednak. Czy zachód słońca stanie się piękniejszy, bo odbije go w ekranie telefonu? Nic bardziej mylnego, ponieważ nigdy nie uzyskujemy idealnego odzwierciedlenia krajobrazu przed nami, kolory nigdy nie będą tak samo nasycone, światło nie będzie tak samo padało, a co ważniejsze, nie zapiszemy w ten sposób naszych wrażeń i nie będziemy mogli nacisnąć przycisku „odtwórz”.

Na początku zeszłego wieku ludzie walczyli o to by w ogóle przeżyć i uciekali od śmierci, niekiedy poświęcając się dla kraju. Nam przyszło żyć w wieku, w którym panicznie boimy się zapomnienia, braku uwagi i śmierci. Presja bycia sprawnym fizycznie, atrakcyjnym, zadbanym, zabieganym. Pchamy się po karnety na baseny, siłownie. Na osiedlach obserwujemy wysyp biegających ludzi. Nie oszukujmy się, mało kto robi to dla utrzymania kondycji, większość skupia się na zgubieniu wagi. A może by tak zgubić kompleksy i narzucane przez media, uszczypliwe koleżanki z pracy, wymagającego partnera standardy?
Ciągle chcemy bardziej mieć niż być. Nienasyceni dobrami. W szafie ciągle za mało ubrań, w portfelu zawsze mogłoby być więcej królów Polski, w garażu mógłby stać lepszy samochód, a w salonie bardziej designerskie meble. Nienasyceni. Bezustannie. Sobą i rzeczami.

Nienasyceni swoim wyglądem. Zauważyłam, że znudziło mi się patrzenie na samą siebie. Wstydzę się swojego uzależnienia od technologii, nie chcę by mój telefon był przedłużeniem mojej dłoni. Od jakiegoś roku, kto jest uważny, śmieje się, ze moją trzecią ręką jest książka, nie telefon. Co złośliwsi nadal powiedzą, że to pierwsze. Przestałam dodawać tyle zdjęć na wszędobylskiego Facebooka, zdecydowaną większość usunęłam, nie wstawiam zabawnych statusów, które kiedyś, mówiłam sobie, że poprawiają ludziom humor, a mnie utwierdzają w roli bezpiecznego clowna. Po co mi to było? Przecież nie jest tak, że ktoś mnie prosi by wróciły, bo za nimi tęskni. Bezcenne chwile chowam dla siebie, jak chcę je wyrazić, to ubieram je jedynie w słowa i przelewam na papier.

Słowa. Myśli. Rozmowy. Autentyczne spotkania. Dyskusje o życiu. Zwierzenia. Szczerość.  Tym jestem nienasycona. Czytając wczoraj Newsweek natknęłam się na statystyki mówiące dumnie o tym, że plasujemy się w światowej czołówce w częstotliwości uprawiania seksu. Polak uprawia seks średnio 143 razy rocznie, 52% uprawiało seks oralny, a 15% analny. 143? Kiedy? Gdzie? A na mnie niektórzy mówili zboczona. Odbiegam od statystycznego Polaka znacznie. Nie takiego nasycenia szukam.

Wyglądam „połączenia”. Słów bez końca, dzielenia myśli, nie tylko łóżka i dóbr materialnych. Bo tak, czuję się przesycona nieufnością do ludzi, rozczarowaniami, dwulicowością, samotnością. A nie chcę tak. Chcę zajmować się sobą i cieszyc się z tego, co robię dla siebie i innych. Przecież jest cudownie, nie przelewam się luksusami, ale mam wszystko, czego potrzebuję by wieść godne życie. A i tak przychodzą dni kiedy wypływa ze mnie cała energia i nic nie jest w stanie jej wskrzesić. Człowiek niby wie, że jest wartościowym człowiekiem i ma wiele do zaoferowania, ale podświadomość szepcze mu zwątpienie i są dni, kiedy czuję się najbardziej samotnym człowiekiem na całej planecie. To nie jest brak wdzięczności za to, co mam, ale nawet będąc nasyconym można czuć się jakby się nie miało nic, gdy wokół brak Kogoś. Nie narzekam. Spędzam dni starając się pozostawić po sobie ślad w ludziach nie w postaci głupkowatych zdjęć, ale dobrych uczynków, wartościowej rozmowy, pocieszenia, po prostu BYCIA. I wiecie co? Dawno nie słyszałam tyle razy słów „dziękuję” lub „nie wiem co bym bez ciebie zrobiła”. Można? Można. Tego na Facebooku nie znajdziecie.

Dziś jechałam autem, wracałam z pracy, płyta odezwała się znaczącą piosenką, chwile zadumy, smutku, spojrzałam na siedzenie pasażera, nie było Cię tam, ale kiedyś byłaś. Miałam ochotę przycisnąć gaz i nie skręcać w lewo, jechać w nieskończoność, nie zważając na to czy doprowadziłaby mnie do Ciebie. Po prostu oddać się tej chwili tęsknoty. Nie zrobiłam żadnego zdjęcia. „Pstryknęłam” zdjęcie kilkoma słowami i wcisnęłam „wyślij”. Zrozumiałaś przekaz.

To tak prawie jak BYĆ.

 „Jedno, czego nam wolno pragnąc, to miłości. Miłość nie tylko w słowach, uczuciach, także w rozkoszy. A rozkosz nie zna wieku. Nie patrzy, czy ciała są młode, czy już się marszczą, obwisają. Być może umierając, będziemy tęsknic nie do życia, lecz do rozkoszy. Nie życia będziemy żałować, lecz tego, co nas w nim 
ominęło.” (W. Myśliwski)

Dlatego szukam chwil ważnych, tych, które kiedy miną, będę żałować, że minęły. Nasycam się takimi i pielęgnuję w pamięci, nie na aparacie. Nie szukam wspólnych zdjęć do wstawienia na Facebooka z nienasycenia uwagą, ale odbicia wartościowych wspomnień na kliszy mojej pamięci. Kiedy ostatnio zajrzałeś do swojej prawdziwej „kliszy”? 

"I never used to
How did I get to
Ever get used to
Sleeping alone"

Prosta piosenka, dobitny przekaz. 

Płynnośc orientacji.

$
0
0

Mój Śp. wykładowca od Historii Wielkiej Brytanii potrafił sprawić, że żadna epoka w Wielkiej Brytanii nie była nudna. Znał wszystkie szczegóły z życia władców, oprócz ważnych wydarzeń i dat dodawał informacje „kto i z kim”. Wiedział zawsze, który król był homoseksualistą, a który krwiożerczym psychopatą – mordercą. Mówiąc pokrótce – homoseksualizm jest stary jak ziemia, po której stąpamy. Liczy sobie tyle lat, co heteroseksualizm, a mimo to ciągle budzi kontrowersje.
Psycholodzy, lekarze, księża, politycy od wieków próbują dociec przyczyn tej orientacji seksualnej zdobywając tym przychylność bądź też nie. Konserwatywni księża i politycy powiedzą, że gdyby Bóg chciał by istnieli homoseksualiści i by byli oni tolerowani, to stworzyłby Adama i Stefana, a nie Adama i Ewę. Kościół postrzega osoby o odmiennej orientacji seksualnej jako dewiację, z którą albo się człowiek rodzi, albo jest ona sytuacyjnie wymuszona na człowieku w miejscach takich jak więzienia, zakony czy wojsko. Podzielają oni wiarę, że orientacja ta jest uleczalna, a jeśli „pacjent” jest oporny na terapię, powinien tłumic w sobie swoje pragnienia i nie przekształcać ich w grzech cielesny.
Nie ma się co dziwić, że ten trend nietolerancji nadal jest obecny skoro Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne sklasyfikowało homoseksualizm jako dewiację w 1952 przyrównywaną do sadyzmu czy pedofilii. Swego czasu psychiatria była nazywana narzędziem ucisku homoseksualistów i główną przyczyną utrwalania stereotypów i szerzenia nietolerancji. W 1969r. doszło do pierwszym zamieszek w gejowskim pubie Stonewall Inn w Nowym Jorku, które uważa się, że zapoczątkowały amerykański, a co za tym idzie, światowy ruch walki o prawa LGBT. Był to czas kiedy policja dokonywała nalotów na tego typu miejsca, ludzie byli traktowani brutalnie, wyciągani po podłodze, spisywano dane osobowe, a potem podawano je do wiadomości publicznej, często rujnując kariery i życia. Kierowano się zasadami, według których:
1. Gejom nie wolno było podawać alkoholu w lokalu,
2.Mężczyzna nie mógł tańczyć z mężczyzną,
3. Każda kobieta i każdy mężczyzna musi nosić przynajmniej trzy części garderoby, które odpowiadają biologicznej płci.
Gejowski ruch aktywistów powstał na dobre, działając aktywnie np. w San Francisco. Mimo to, minęło ponad 20 lat zanim homoseksualizm wykreślono z listy chorób, nastąpiło to dopiero po referendum Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego w kwietniu 1974r.
Jeśli spojrzeć na inne wcześniejsze karty historii. Naziści naznaczyli ok. 10tys. homoseksualistów różowym trójkątem i wysyłali do obozów koncentracyjnych, uważając ich za antyspołecznych pasożytów stojących na drodze czystej rasy aryjskiej. Liczbę ok. 100 tysięcy zamykano w więzieniach lub zakładach psychiatrycznych. Z kolei w 1933r. Stalin „zatwierdził nowy kodeks karny przewidujący karę 5 lat ciężkich robót za seks z osobą tej samej płci. Kontakty homoseksualne uznawano za przestępstwo przeciw państwu tej samej rangi co szpiegostwo. Po "odwilży" w 1956 roku, w ramach psychiatrii represyjnej, gejów i lesbijki umieszczano w zakładach zamkniętych, gdzie często byli poddawani terapiom z użyciem elektrowstrząsów i środków psychotropowych.

W latach 80tych zeszłego wieku zaobserwowano zwiększoną zachorowalność na mięsaka Kaposiego, czyli nowotwór związany z zakażeniem wirusem opryszczki, oraz na pneumocystowe zapalenie płuc pośród mężczyzn w USA. Połączono te objawy z mężczyznami mającymi stosunki seksualne z innymi mężczyznami, w rezultacie czego powstawała nazwa GRID - Gay-related immune deficiency – zespół niedoboru odporności gejów. Dziś znane jako AIDS, a wprowadzenie tej nazwy nastąpiło dopiero w 1982roku. Dziś wiemy, że to nie choroba gejów i lesbijek, ale każdego mającego kontakt z osobą zarażoną wirusem HIV i jej śluzami, a nie sztućcami, dotykiem, pocałunkiem czy kichnięciem… W czasach kiedy AIDS było jeszcze GRID, lekarze niekiedy odmawiali leczenia pacjentom, ponieważ bali się zakażenia. Chorymi i umierającymi zajmowali się lekarze-wolontariusze zakładający maski, przedkładający dobro pacjenta nad własne.
W dzisiejszych czasach walczą ze sobą dwa poglądy źródła homoseksualizmu. Empiryczne podejście zakłada, że nie ma naukowych i fizycznych dowodów na to, że człowiek rodzi się gejem czy lesbijką i jest to jedynie cecha nabyta, co za tym idzie, orientacja ta jest zmienna. Przeciwne założenie mówi o tym, że człowiek rodzi się z daną orientacją i jest ona niezmienna. Naukowcy próbują odszukać „śladu” w mózgu, który determinuje nasz pociąg seksualny. Całkiem niedawno powstała teoria, że człowiek rodzi się z bardziej męskim lub damskim mózgiem, zatem gej jest to mężczyzna, który urodził się z mózgiem z cechami kobiecymi, a lesbijka to kobieta, która ma mózg z cechami męskimi.
I bądź tu człowieku mądry.
Powiem Wam, co wiem ja. Wiem, że weszłam do zerówki i wiedziałam na kogo spojrzałam pierwszego. PIERWSZĄ. Wiedziałam w szkole podstawowej, że kocham się w Ewelinie. Nie w Przemku, nie Łukaszu, żadnym Mateuszu, bożyszczu nastolatek. Nie siedziałam w więzieniu, nie zamknięto mnie w szkole dla dziewczyn, żaden mężczyzna mnie nie skrzywdził. Pewnego dnia, gdy Internet stał się bardziej dostępnym medium, zaczęłam wchodzić na czaty i w ten sposób poznałam swoją pierwszą dziewczynę, którą po pierwszym spotkaniu wiedziałam, że chcę całować i dotykać jak nikogo innego. Jestem tą, która nigdy nie widziała siebie obok mężczyzny, nie dlatego, że uważa ich za płeć gorszą, ale po prostu od zawsze tak czułam w zakamarkach siebie i nie chciałam próbować niczego, co by odpowiadało normom społecznym. Urodziłam się w kobiecym ciele z męskimi pragnieniami. Tak, jak mam brązowe/zielone oczy, brązowe włosy i piegi. Żadna doza alkoholu, nawoływań, obelg i uszczypliwości nie potrafiła do tej pory tego zmienić.
Wiem też, że są kobiety, które nie poszły za swoim pragnieniem i dziś są mężatkami, które tęsknią do niespełnionych kobiecych miłości. Niektóre te kobiety odważyły się pójść za swoim sercem i odnalazły miłość w późniejszych latach. Niektóre pewnie umrą i nigdy jej już nie odnajdą, bo nie będą umiały wyjść z wygodnej społecznie szafy.
Wiem też, że pragnienie i orientacja rozpływają się po alkoholu. Zwłaszcza po ciele kobiecym. Alkohol ściąga nogę z hamulca i wciska gaz do dechy otwartości. Miniony weekend był kolejną okazją by się o tym przekonać. Byłam na weselu, gdzieżby indziej poddać się alkoholowym uciechom ciała i puścić wodze zaciśniętego języka za zębami.

„Ożeń się ze mną! Będę z Tobą tańczył do końca świata!” – krzyknął I. w tańcu.
Podbiegł Ł. I wycałował/obślinił mi rękę do ramienia zanim się obejrzałam.
Rozmowa moich dwóch przyjaciół płci męskiej (oboje żonaci) przy stole:
 „Gdy E. zmieni kiedyś „drużyny” to ja pierwszy się jej oświadczę i z nią ożenię”
– „Po moim trupie!” Odparł A.
„Kim jest ta niewiasta w żółtej sukience, za którą wszyscy latają? Bo zaraz i ja odfrunę” – zawtórował ojciec jednej z koleżanek.
Nie odstępowała mnie K. dolewając whiskey wyznając na boku: „Dobra, ja już nie piję, bo nie wiem już czy podobasz mi się bardziej Ty czy mój mąż”.

Jej mąż później w tańcu ze mną: „jesteś feministką, prawda? Pederastką pewnie i nimfomanką też” dodał pół żartem, pół serio.
Odparłam: „Za pierwsze i drugie przepraszać nie musisz, ale za ostatnie tak, bo już nie pamiętam co to seks”.
Nie była to pierwsza mężatka i nie pierwszy mężczyzna, którzy „wyczuli” moją orientację. Nie była to jedyna mężatka, której orientacja robi się płynna po alkoholu.
Czy byłam niegrzeczna? Nie. Ktoś kiedyś mi powiedział, że ja sama jestem chodzącym grzechem, którego trudno nie popełnić, nieważne co robię, czy tańczę, rozśmieszam innych czy po prostu stoję i patrzę przed siebie.

Nie wiedzą jednego. Gdy wszyscy położą się pijani do łóżek obok swojego męża/żony/chłopaka/dziewczyny, ja ugniotę kołdrę komplementów i wtulę się w nią w pozycji embrionalnej, bo to ona żoną mą. 




Na strzępy.

$
0
0


"Pokaż mi swoje blizny - powiedział.
Ale...dlaczego? - zapytała z zaciekawieniem.
Chcę zobaczyc ile razy mnie potrzebowałaś, a mnie przy tobie nie było - wyszeptał, a łza zbiegała mu po policzku."
Droga Nikt,
Ciągle cię nie ma.
Wymijamy się?
Ja wracam z pracy, a ty do niej wychodzisz?
Przecież nie czuję woni twoich perfum w powietrzu.
Nie było cię, gdy oni mnie poniżali
Nie było cię, gdy one złamały mi serce
Nie ty trzymałaś ręki, którą sama się podnosiłam.
Nie ma cię, gdy wracam z pracy, a w głowie burza myśli niespokojnych,
Nie podajesz mi przypraw, gdy gotuję w kuchni,
Nie ma cię, gdy napawam się uderzeniem zapachów lata, cynamonu zimą, zielenią wiosny, nostalgią jesieni,
Nie siedzisz na miejscu pasażera, gdy mijam kilometry siebie za oknem samochodu,
Nie ma cię, gdy muzyka budzi we mnie najdziksze instynkty,
Nie ma cię, gdy sceny filmowe wyciskają ze mnie krople mnie samej,
Nie widziałaś kolekcji nowych książek na półce,
Nie ma cię, gdy opowiadam ich treści obcym,
Nie stoisz obok na koncercie, gdy wyśpiewuję swoje płuca,
Nie ma cię teraz obok na kanapie, gdy piszę o tobie na kolanach,
Nie całujesz po karku, szyi, za uchem, dłoniach, żyłach mnie całej,
Nie obudziłaś się w moim łóżku od ponad półtora roku.
Przez ciebie mój pokój pachnie tylko mną i wonią drewna, papieru książek.
Droga Nikt,
Jestem na ciebie piekielnie obrażona, wściekła i rozżalona.
Droga Nikt,
Nie przychodź do mnie, nie dziś
Nie było cię, gdy rozdarto na nowo moje blizny od środka,
Nie ma cię teraz, gdy świeża krew po nich mnie zalewa.
Droga Nikt,
Nie pokazuj się dziś u mnie,
Zbyt tęsknię, zbyt jestem głodna, zbyt zniesmaczona.
Rozszarpałabym cię

Na strzępy. 


Skrzydła na autopilocie.

$
0
0

Jak poskładać połamane skrzydła?
Jak je znów rozłożyć i polecieć w głąb siebie?
Przebić się nimi przez mur samotności,
Uśmiechnąć się w tłumie odosobnienia.
Łykam chwile ogromnymi haustami powietrza.
To ten moment, gdy dziecko uśmiecha się na twój widok
To ta chwila, gdy obserwujesz swoje najlepsze przyjaciółki
I wypełnia cię po szklanki ciebie duma z tego, jakimi cudownymi matkami się stały.
To ta radość na widok wytęsknionego przyjaciela
Rozmowy do białego rana o wszystkim i niczym
To smak dobrego jedzenia w doborowym towarzystwie
Łaskotanie kuszącego alkoholu po podniebieniu
To wiatr we włosach przy spuszczonych szybach samochodu
To bezwarunkowa miłość zwierzaka.
Koniec z kontaktem z wiecznym biurem odroczeń.
Odroczeń spotkań cennych i rozmów ważnych.
Mam dość pisania odwołań.
Mam dość czucia się jak bezpański pies,
Który cieszy się na ochłapy czułości przemycone między wierszami.
Zasługuję na złożone zdania,
Bezpośrednie spojrzenia w oczy,
Namiętne pocałunki
Dłuższe przytulenie
Rozłożenie skrzydeł
Nie poklepanie po grzbiecie,
Ale otwarte ramiona wyciskające mnie na zewnątrz, a nie tłumiącą w zarodku.
Chcę znów mieć skrzydła i nie myślec o tym, gdzie mnie poniosą.
Włączam autopilota.

Nic tak mnie ostatnio nie uspokaja jak muzyka z filmu "Gwiazd naszych wina".



i niewinne istoty jak ten mały koleżka :)

Roznegliżowana tortura.

$
0
0


Nastał czas tortur. Upały przekraczające 35 stopni odczuwa każdy na różne sposoby. Puchną przeróżne części ciała, pocą się, trzeba znosić mieszankę niekoniecznie przyjemnych zapachów dookoła, człowiek z trudem łapie powietrze, doskwierają migreny na ciągłe wieczorne burze.  

STOP!

Nie o takich torturach mówię. Albowiem nastał czas aktywności fizycznej. NIE! To też nie to. Nastał czas negliżu fizycznego. Dla kogoś, kto uważnie obserwuje, przygląda się, chłonie szczegóły, podziwia piękno rodzaju żeńskiego – to dopiero tortura. Kobiety, ah kobiety! Torturują tymi krótkimi spodenkami, kusymi sukienkami, pomalowanymi paznokciami, opalonymi ciałami, rozpuszczonymi włosami spływającymi po plecach, odkrywają kuszący kark, gdy spinają włosy, spięte mięśnie, mocne łydki na obcasach. Wszystko jak na tacy! Nie daj Bóg dostrzec krople delikatnego, świetlistego potu spływającego po szyi czy karku! Dręczą, oj dręczą.

Ostatni tydzień to nie tylko upały i tortury, ale i silne emocje. Kolejne, zasłyszane stanowcze NIE w moją stronę. Zakończenie nawet nie początku, które w środku się tli. Próbuję go zagasić. Wczoraj spontaniczny grill z przyjaciółmi. Jak gdyby znów słyszeli, że gdzieś, do kogoś, o coś - wołam. Z kolei dziś mama poprosiła mnie bym zawiozła ją do naszego domu na wsi. Miałam zostać góra dwie godziny i wrócić do dalszej pracy. Zajechałam. Szumiały drzewa, łaskotało słońce, kusił spokój. W 5 minut odwołałam całe popołudnie i wieczór korepetycji. Na spokój nie ma ceny, wolałam stracić kilkadziesiąt złotych niż siebie.

Sprzyjająca pogoda wołała mnie na długi spacer. Przed weekendem okolice nie są zaludnione przez turystów czy wędkarzy. Mogłam zdjąć bluzkę i przechadzać się bezwstydnie, w negliżu wzdłuż Warty. Dziś to nie kobiece, odsłonięte, podane na tacy kształty kusiły. To przyroda mnie wzywała, kusiła swoją dzikością, bezkresem, stoickim spokojem, który budził we mnie burze pragnień. Każdy z nas pewnie zaznał kiedyś tego uczucia pragnienia kogoś/czegoś, kogo mieć nie możemy. Chemia aż kipi, krzyczy, rozlewa się po nas, a my nie możemy dotknąć, przycisnąć do ściany, namiętnie pocałować, pieścić tam, gdzie pragniemy. Dziś tak ze mną natura pogrywała. Słońce przygrzało, ostro opaliło dekolt, ramiona, dłonie, nogi. Wróciłam do domu. PSSSST. Lato to nie tylko wzmożony negliż, ale wzmożona ochota na napoje chłodzące. Otwarła się butelka piwa, a z każdym łykiem wylewały się pragnienia i burza myśli wszelakich.
Czas na prysznic. Czas na negliż w swoich czterech ścianach. Mówiłam już, że ten, kto odkrył, że z dźwięków można tworzyć muzykę, był geniuszem? Wczoraj znów natrafiłam na nowy utwór, który fizycznie mnie rozbiera, rozdziera, pieści, dotyka, torturuje.


Prysznic mieści się tuż przed lustrem, w związku z czym, gdy stanę na wprost widzę siebie w całościowym negliżu. W tle nie mogło oczywiście lecieć nic innego jak, co dopiero odkryte nowe dźwięki. Muzyka, która sprawia, że wszystko zwalnia. A najbardziej piana spływająca po moim ciele. Zatrzymuję się. Znów nie śpieszę. Chcę obserwować jak chłodna piana spływa po moim rozgrzanym, opalonym ciele. Nie starczy mi widok spływającej piany między piersiami, po brzuchu…niżej…Obracam się, widzę plecy, mapę siebie, piana spływa strużkami po kręgach by za chwilę zrobić delikatny zakręt po dołeczkach. Znacie je? Dołeczki na dole pleców? Jestem ich właścicielką.



Piana mnie muska. Fantazja się budzi. Czemu jeszcze nikt nie prześledził językiem mapy moich piegów na plecach? Myślę „jak dawno nikt nie widział mnie nago”. Spodobałabym się? Coś się we mnie zmieniło? Rzeźbię siebie. Mięśnie się wyrabiają. Myślę „po co? Skoro to miesień sercowy mam wyrobiony najbardziej i to on pociąga najgłębiej”.

Myślę. Ty. Ty, która zobaczysz mnie następna nagą. Wyobrażasz sobie mnie i Ciebie? Moje ciało i umysł tego upału nie są w stanie pojąc. Roznegliżowana tortura.



Trudno o kobietę, która potrafi spojrzeć prosto w lustro. Nie odwrócić się. Złapać w bezruchu, a jednocześnie namiętnym wygięciu bioder. Spojrzeć prosto w oczy i nie odwrócić wzroku.

Spojrzysz?




Senne manifestacje pragnień.

$
0
0
Co, jak, gdzie, kiedy? Już niedzielny wieczór?! A gdzie piątek śmiechu, sobota pragnień, niedziela lenistwa?!

Budzę się. Żyłka w oku pękła. Z nosa krew kapie. Ale ja miewam się świetnie! Naprawdę! Pędzę do łazienki, przecież czeka mnie dzień pełen wrażeń przeze mnie zaplanowany! Wskakuję każdemu na łóżko i całuję w policzek, budząc perfidnie, przecież musimy się pożegnać zanim wyjdę łykać kolejne chwile życia! Kolejny panieński za mną. Wszyscy nocowaliśmy w jednym domu. Po czym poznać, że udany? Bolą mięśnie od śmiechu, siniak nowy na nodze? Nie. Dostałam zaproszenie na wesele last minute, bo nie wyobraża się go beze mnie J

Zanim wyjdę przypierasz mnie do ściany. Wychodzisz za mąż za tydzień. Zawsze byłaś grzeczna. Nigdy go nie zdradziłaś. Wiem jak go kochasz. Zachłysnęłam się zaskoczeniem. Twoimi wilgotnymi ustami na moich. Rozpływam się pod temperaturą Twojej inicjatywy. Chowamy się za drzwiami. Szybka zmiana scenerii, ukrywamy się w łazience. Czuję Twoją pierś w swojej dłoni. Moje usta na Twojej szyi, zakończenie podniecenia między nogami. STOP! 9:36. To Tylko sen…to tylko sen.

Sen to najokrutniejsza manifestacja pragnień i tego, co nieosiągalne. Jak moja wredna wyobraźnia lubi sobie ze mną pogrywać.

Nie odstępowałyśmy siebie na krok. To Twój ostatni weekend na panieńskiej wolności. Ale Ty. Ty zawsze byłaś wolna i zawsze pozostaniesz. Już taką aurę roztaczasz. Widziałam ją raptem 4 razy w życiu. Ale jak ona patrzy. Jak ona patrzy. Nawet jak nie patrzy, to jest wszechobecna. Mężczyźni, kobiety lgną do niej jak ćmy do światła. Byłam ćmą, ale wiem, że z kobiet świeci tylko dla mnie. Nie, nigdy mnie nie pocałowała, nigdy nie dotknęła bardziej niż skrywane muśnięcia dłoni. Nikt nie potrafi jej rozśmieszyć tak, jak ja. Nikt nie słucha tak, jak ja. Weszłyśmy do klubu. Znacie takie kluby, które swoim wnętrzem potrafią tak zachwycić, że momentalnie ogarnia Cię pragnienie? Ten taki był, przekroczyłyśmy próg, westchnięcie zachwytu, przepuszczam ją w drzwiach, obraca się do mnie i uśmiecha jednoznacznie. Tak, wiem. Ja też to czuję. Siadamy, rozlewam wódkę. Muzyka trafia w każdą nutę naszych gustów. Mnie pierwszą ciągnie na parkiet. Nie jest osobą wylewną. Jednak przytula mnie mocno i chwilę tańczy, szyja do szyi, usta w niebezpiecznej odległości, biodra do bioder. Po chwili odchyla się, uśmiecha i spojrzeniem mówisz: grzeczna, jak zawsze. Rozmawiamy.
 „E. ja nie rozumiem, ciągle jesteś sama? Jak można cię nie chcieć na stałe, na zawsze?!”. – „nie rozmawiajmy dziś o tym, dziś nie o mnie. Wiesz, my homoseksualiści mamy skomplikowane życie. Dziś znów mi się to przypomina. Jesteśmy w klubie, który kipi pragnieniem i pięknem. Jestem singlem, mogłabym kogoś poderwać, dać się poderwać, grzeszyć, ale nawet nie mam z kim, bo za chwilę zacznie się wieczne odganianie płci przeciwnej.”

Godziny tańca mijają. Stoję pośrodku parkietu. Ręce wyrzucam w górę, bawię się włosami, ruszam biodrami. Nie ma nikogo. Dla mnie, parkiet jest pusty. Patrzę na sufit kołysząc się do zmysłowego rytmu. Parkiet moich myśli się opróżnia. „E. jest dobrze. Zajmuj umysł aktywnością towarzyską, śmiechem, momentami wartymi zapamiętania do załatania dziurawego serca, a sobie poradzisz”. Uśmiecham się do siebie. Opuszczam głowę do poziomu ludzkich spojrzeń. Chmara facetów dookoła i ona oparta o ścianę uśmiechająca się do mnie. Wracamy taksówką, wschód słońca za oknem, śmiejemy się do łez w stanie skrajnego wyczerpania. Na wejściu wpada w ramiona swojego przyszłego męża. A mnie nie ogarnia smutek, ale piękno ich tak długo trwającego uczucia. On tak spontanicznie cieszy się na mój widok. Odwzajemniam tę radość, po czym zajmuję łazienkę jako pierwsza. Wychodząc wpadam prosto na nią, patrzy na mnie od góry do dołu. Jej spojrzenie mówi „byłam ciekawa w czym śpisz”. Kładę się do łóżka i już przysypiam, mam spać z najlepszą przyjaciółką przyszłej panny młodej, ale kładzie się koło mnie sama panna młoda. Żartując mówię „no nie, tyle kobiet chce dziś ze mną spać, co ty tu robisz?!” – „mam pierwszeństwo i sama wybiorę sobie z kim śpię”. Żarty, żartami. Koniec zagrywek. Zmieniam łóżko. Za tydzień widzę ją na ślubnym kobiercu i wiem, że będzie szczęśliwa.

Dziękuję jej za sen. Przypomnienie kolejne co to i jak pragnąc. Prawie zapomniałam. Dziś karmiłam zmysły promieniami słońca, dobrą muzyką, parkowymi wrażeniami, smacznym jedzeniem. Leżałam w słońcu, w tle piękne kobiety, zmysłowa piosenkarka. Tylko ja słuchałam jej uważnie, reszta się zajadała, zapijała. Złapała moje spojrzenie, utrzymałam je, podniosłam ręce w zachwycie nad jej talentem, przesłała buziaka i wyśpiewała „dziękuję”. Obracam się, patrzy na mnie inna, patrzy druga. Od tego patrzenia, wiecie co? Wzrok się tylko psuje, nic nie zmienia. Kładę się na kocu, podśpiewuję, obserwuję samoloty nad głową. Niech patrzą, nie zabronię.

Dziś, niech nie śni mi się nikt. Realne sny potrafią też zabijać od środka jak rzeczywistość.




Nieproszeni goście Bezimiennej.

$
0
0
Bezimienna mieszka za górami strachu, ukrywanych kompleksów, niespełnionych obietnic, uporczywie trwającej nadziei, i lasami lat zwalczania samej siebie i osób wyniszczających jej góry i lasy bycia najlepszą wersją siebie w obliczu obłudnego świata.

Mieszka na drugim piętrze swojej samotni, drugie drzwi duszy na lewo, kanapa rozkładana na łóżko, również po lewej od serca, która dawno już na dwa nie była rozkładana i nie pamięta co to ciepło zasypiania przy drugiej istocie ludzkiej nieskomponowanej z bawełny, potocznie zwanej kołdrą.
Dawno temu…i nie żyła długo i szczęśliwie. Bezimienna od dziecka rzadko miewała gości. W życiu poznała tylko jedną osobę, która parę razy odprowadziła ją do domu. A przecież zawsze miała długie włosy w pełni gotowości zbrojnej by spuścić je z okna swej samotni i kogoś do siebie podciągnąć. Wszystkim zawsze nie  po drodze, zawsze w biegu, zawsze w przeciwnym kierunku do szczerości, spontanicznych, wielkich gestów, inicjatywy, szczypty romantyzmu z erotyzmem. W dorosłym życiu Bezimienna wyrobiła w sobie przez to patologiczny nawyk wyglądania przez okno w razie, gdyby warczący silnik serca, stukające obcasy o chodnik obojętności, okazały się jej niespodziewanych gościem, który zapuka do drugich po lewej drzwi duszy.

Bezimienna odkąd pamięta miewała wielu nieproszonych gości, o których nie było trudno kiedy to pokój zawsze musiała dzielic z jednym z rodzeństwa. Zbyt mało kątów do skulenia, zbyt mało przestrzeni do prywatności, zbyt mało powietrza do bycia w pełni sobą. Nieproszony strach przed ojcem, siostrą jedną, bratem drugim. Bezimienna obiecała sobie gościc w sobie samą siebie, poznawać siebie, być wierną sobie, odkąd zrozumiała, że starszy nie zawsze ma rację i nie ma na celu Twojego dobra psychicznego, tylko materialne.

Skoro brak w życiu Bezimiennej gości proszonych, szukała ich ona w postaciach fikcyjnych. To wtedy natrafiała na zwierciadła siebie, utwierdzała w przekonaniu, że wszystko z nią w porządku, że życie, rodzina mogą być inne. Ukochała sobie filmy i książki, które obrazowały chociażby skrawki jej samej. Byli jej ulubionymi goścmi. W końcu to Michelle Pfeiffer czy Robin Williams utwierdzili ją w przekonaniu, że w życiu chce nie tylko nauczać, ale edukować, wychowywać i inspirować. Nie ojciec karcący jej ubogi wybór kariery, nie zawsze milcząca matka w chwilach życia ważnych. Dziś Bezimienna jest z siebie dumna, bo wyedukowała nawet własną rodzinę. Przestali jej życzyć męża i wyśmiewać wieczną pasję oglądania i czytania. Dziś w każdy dzień zakończenia roku szkolnego, matka wzdycha na jej widok i mówi jej, że wygląda nieziemsko. Bezimienna widzi wtedy w oczach matki, że jest jej wielkim osiągnięciem i całuje ją wtedy, o przytuleniu nie zapominając. Bo nawet tego Bezimienna nauczyła swoich rodziców - tulenia ich przeszłych błędów i wyciskania dobroci na stare lata.

Bezimienna latami budowała siebie od podstaw, starając się nie być zależną od spojrzeń i ocen innych. Myślała, że już po tylu ranach w samo serce i jego okolice, opancerzyła winowajcę w siłę i szybką regenerację. Gdy w jej życiu zabrakło tej „najważniejszej”, nauczyła siebie zabierać na randki i prezentować sobie rzeczy wzbogacające jej wnętrze. Obiecała sobie nigdy nie być próżną i leniwą. Życie to ciągła praca nad samym sobą. Stagnacji mówi stanowcze NIE. Przyszedł dzień kiedy Bezimienna przestała wypatrywać przez okno tej niespodziewanej, która rzuciłaby ją na kolana wyczekiwania. Nauczyła zapraszać siebie samą do kina i na dobrą kolację, czerpać radość z otaczającej rzeczywistości, nowych smaków serwowanych podniebieniu, uszom, oczom, ciału, wszystkim zmysłom.

Zatem to miał być wieczór jak nie jeden w jej życiu. Kupiła sobie dobre, wytrawne czerwone wino, oliwki, ser pleśniowy. Dzień wcześniej zakupiła nową książkę do kolekcji. Usadowiła się na swojej prywatnej kanapie bezpieczeństwa. Pierwszy kieliszek otwiera naczyńka zmysłów i łaskocze delikatnie poczucie humoru. Drugi kieliszek przemienia Bezimienną w rozkoszną istotę, która przelewa swoją czułość na swój obecny obiekt zainteresowania. Trudno jej wtedy nie chcieć pocałować, przytulic i gdzieś porwać. Ale to nie ten dzień. Dziś Bezimienna jest na randce sama ze sobą.

Tak przynajmniej myślała. Dopóki nie zjawili się przy trzecim kieliszku nieproszeni goście. Wtargnęła bezczelnie pani niska samoocena, zaraz za nią z buciorami zwaliła się wdowa zgorzkniałość, w ślad za nią powędrowała rozwódka braku nadziei na kogoś za oknem. Bezimienna bierze głęboki oddech, napina mięśnie i całymi siłami próbuje zamknąć drzwi, żeby przez szparę nie przecisnął się jeszcze popsuty humor, łzy i kiepski sen. Myślała, że jej się udało. Zatem nagle dopadła ją ta nieposkromiona, ciągle w niej drzemiąca, potrzeba wyjrzenia za okno.

To był ułamek sekundy.

Wiatr zawiał mocniej.

Nawet byście nie zdążyli krzyknąć.

Bezimienna wychyliła się za mocno.

Roztrzaskana na chodniku obojętności, leży, jeszcze oddycha i wydycha z siebie ciche:


„Po prostu chciałam, żebyś tu była…”





Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

$
0
0
Kiedy zaczynają się dla was wakacje, urlop, odpoczynek? Czy starczy tylko ta chwila kiedy po pracy, spełnionych wszystkich obowiązkach dnia powszedniego, możecie usiąść wieczorem przed telewizorem, w ogrodzie, z piwem, kieliszkiem wina czy książką w ręku? Czy to zaplanowane od A do Z wakacje all inclusive? Biuro podróży układa za nas trasę wypoczynku, karmi bez wyboru, pokazuje bez upragnionego przystanku? Czy to może spakowanie plecaka i wyruszenie "byle przed siebie", "z dala od ciebie" czy "ucieczka od zgiełku"? Czy odpoczynek to zwyczajnie wolny weekend i siedzenie w miejscu dla odprężenia ciała i umysłu? Osobiście dbam o to by codziennie w ciągu miesięcy pracy znaleźć chwile dla siebie, więc dla mnie prawdziwy wypoczynek, wakacje, urlop to coś bardziej, intensywniej, głośniej, mocniej, boleśniej.

Wakacje są wtedy, kiedy kończy się chodnik.

Wtedy, kiedy nocą przechadzasz w sandałach kilkanaście kilometrów po jednym z najpiękniejszych miast Polski i nabawiasz się pęcherzy, brudzisz stopy piachem, by za chwilę przemyć je w wilgotnej trawie. Są wtedy, kiedy przebiegasz środkiem autostrady, gdy spacerujesz w ciemnościach po stoczni, a przyświecają ci tylko gwiazdy. Są wtedy, kiedy nocujesz u koleżanki z liceum, boisz się czy nie nadwyrężasz gościnności, by potem zostać oprowadzona nocą po najbardziej magicznych zakątkach Gdańska i spędzić jedną z najbardziej niezapomnianych nocy życia. Wakacje są wtedy, kiedy przysiadasz w pubie by ostudzić pragnienie wrażeń zimnym piwem by za chwilę wstać i iść dalej i nie zatrzymywać się w żadnym pubie na dłużej niż 30 minut. To ta chwila kiedy siedzisz, obserwujesz roześmianych znajomych i myślisz jak bardzo kochasz życie. To moment kiedy znajomy mieszkający na stałe w pięknym mieście zapomina o jego wyjątkowości i dziękuje ci za przypomnienie mówiąc „człowiek jest tak zabiegany, że zapomina spoglądać w górę by zachwycić się pięknem tutejszych kamienic i nieba”. Zmierzamy na przystanek na autobus nocny by stwierdzić, że noc nie może się jeszcze skończyć, a nogi przecież mogą nas same zaprowadzić do domu.



Tak, to był jeden z najbardziej wyjątkowych weekendów mojego życia. Rozpoczął się tradycyjnie za kierownicą niecierpliwości tego, co przede mną. Żadne zmęczenie świata podróżą samochodem nie mogły ostudzić tego, co się we mnie kotłowało na myśl, że wieczorem dotrę na Open’er Festival i zobaczę na żywo spełnienie swojego marzenia. Wakacje są więc też wtedy, kiedy w ścisku upału i ludzi jedziesz autobusem podekscytowania do miejsca, na które zawsze chciałaś dotrzeć. Przekraczasz bramki festiwalu, rozpościerasz ręce, podskakujesz i puszczasz się pędem na pole i żadna zakłopotana mina współtowarzyszek ci tej radości bycia tu i teraz nie odbierze. Powiedzieć, że to było jak Gwiazdka w lipcu to za mało, bo nawet na pierwszą gwiazdkę na niebie nie czekałam w dzieciństwie z takim podekscytowaniem jak na to, że w końcu tego wieczoru zobaczę BANKS. Kiedyś kobiety mdlały na widok Elvisa, Beatlesów czy Michaela Jacksona. Kiedyś uważałam to za widok komiczny, a w piątek sama stałam się tego obrazem. Miejsce pod sceną zajęłam już dwie godziny wcześniej i nie ruszałam się z niego na krok. Motylki w brzuchu – obecne. Drżące dłonie – obecne. Palpitacje serca – obecne. Mdłości – obecne. Gardło do bezustannego krzyku i śpiewu – gotowe!



Jak Wam opisać to uczucie, gdy wykonawca dostrzega cię w tłumie, wskazuje palcem kilka razy, odsyła buziaka, uśmiecha, schodzi ze sceny i podaje dłoń? Nigdy nie wyrosnę z miłości do koncertów. To są wrażenia nie do zastąpienia. Jedni skaczą z samolotów ze spadochronami, szukają adrenaliny. Mi wystarczy właśnie to. Dostrzeżenie przez ukochaną wokalistkę, że kocham jej muzykę, osobowość i nie ma piosenki, której płuca i serce by nie znały. Skaczesz w tłumie, roztapiasz się w jego zapachu i powszechnym uwielbieniu tej, która stoi na scenie. Tak – to był najlepszy koncert na jakim w życiu byłam. Co lepsze, nie był to koniec, ponieważ wystarczyło parę kroków przejść dalej być zachwycić się Lykke Li na ogromnej scenie. Czego chcieć więcej dla takiego muzycznego zapaleńca jak ja?:)




Po tak intensywnym piątku, człowiek nie chce przerywać, zatrzymywać się. Chcę więcej wrażeń, emocji, widoków, smaków, życia! Wakacje są wtedy, kiedy nie przeszkadza ci na plaży żaden płacz  dziecka, pijany mężczyzna, plotkujące kobiety, marudzący ludzie, skrzeczące mewy. Wakacje są wtedy, kiedy się do tego wszystkiego uśmiechasz i sama wyruszasz na spacer wzdłuż morza i nie obchodzi cię nic. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pieścił mnie piasek po stopach, łagodnie nie otulała zimna woda morza. Wolna dosłownie i w przenośni, za przecinkiem, przed kropką, z wykrzyknikiem! Momentami coś zatrzepotało w sercu, gdy widok przesnuły całujące i tulące się pary na plaży, ale wtedy wystarczy położyć się na wznak, na nos wsunąć okulary słoneczne, słuchawki włożyć do uszu i ze stoickim spokojem czekać na swoją kolej.

Zatem czekam. Wsiadam w auto, pakuję bagażnik wrażeń i przynajmniej wiem, gdzie chce wracać, a z kim, to życie samo rozstrzygnie. Zamieniamy się z siostrą rolami i tym razem ja chcę być pasażerem chłonącym książkę i rzeczywistość dookoła. Na tę podróż wybrałam lekturę wybitną, której opisy, sposób przeżywania rzeczywistości idealnie odwzrowywały to, co sama przeżyłam w miniony weekend. Mianowicie "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzeja Stasiuka. Gdy czytałam fragment "siedziec na rynku nieznanego miasteczka lub wsi w obcym kraju to jest jak czytac piękną książkę" widziałam odwrócenie tej sytuacji. Oglądanie nowych miejsc, słuchanie ukochanych dźwięków na żywo, siedzenie na ławce wyobraźni, cały ten weekend było jak czytanie pięknej książki.
Nie zamykać okna w aucie, chłonąc wymieszane zapachy ludzi, dusznych wsi i miast, kwaśny zapach upałów połączony ze słodką trawą i parującą jezdnią po świeżej, letniej ulewie.

Bo wtedy są wakacje – kiedy kończą się pobocza zmartwień, chodniki tęsknoty za kimś, a otwiera się pole możliwych miejsc do zobaczenia, osób do poznania, smaków do skosztowania, a potem do wspólnego podzielenia się.


Czym Wy się ze mną podzielicie? Gdzie cudownie kończą się jeszcze chodniki?

Bez tajemnic.

$
0
0
Czym przyciągamy? Ostatnio ktoś nazwał to tajemniczością. Myślę, że wielu sobie tę tajemniczość dorysowuje do obrazu postaci. Zimne suki, femme fatale, zranione istoty przyciągają jak kobiety w niezbyt atrakcyjnej reklamie AXE. Jak ludzie czują uzależniającą potrzebę bycia osobą, która tą tajemnicę odkryje. A czasami za atrakcyjnością fizyczną nie kryje się żadna tajemnica - zwykła farsa, kot w worku, brzydka wewnętrznie istota.

Czasami największą tajemnicą jest to, że każdy posiada serce i wewnętrzne ciepło, które trudno ugasić mimo wielu prób nadaremnego ugaszenia. To przyciąga. Serce gotowe do pokochania i przytulenia, troski, partnerstwa i lojalności. Nie do zimno-suczenia.



Ja żadnej tajemnicy nie skrywam. Chyba, że moją tajemnicą jest to, że zamiast czubka własnego nosa wolę patrzeć w górę lub spoglądać pod nogi po czym stąpam. To, że ze wszystkich spotkań towarzyskich i imprez, najbardziej lubię tę najbardziej prywatne i intymne z kieliszkiem wina w ręku, a nie drinkiem o skomplikowanej nazwie. To, że może i skrzywdzono mnie nie raz, ale serce się jakoś zregenerowało i stoi i krzyczy o swoje i przytulenie. To, że może to czyni mnie czasami naiwną i trywialną. Może największą tajemnicą jest to, że nasze maski da się ściągnąć i gdy je ściągamy, chcemy zostać otuleni? Czy nie jest to jedną z największych fobii dzisiejszych czasów? Przyznać się, że potrzebujemy drugiego człowieka? W świecie promującym silną niezależność finansową i uczuciową, staliśmy się czujni, wybredni, dzicy.

Żadną tajemnicą jest to, że się wzruszam dość często. Obrazami, dźwiękami, zapachami, smakami, prostymi gestami. Czy naturalnym pięknem ukazanym w tym świeżym teledysku jednej z ukochanych piosenek. Widzę skrawek siebie w każdej występującej tu postaci i wyrazie ich twarzy. Żadnej tajemnicy z tego nie czynię. Bezpośredniość czasami bywa najbardziej atrakcyjna.




Spójrzcie w górę, w spójrzcie w dół, a potem dookoła. Może jest tam ktoś wart przytulenia? Spójrzcie w lustro i odsłońcie własne tajemnice. Co skrywamy? Uśmiechniesz się do lustra czy przesłoni Ci obraz słona poświata? 


80% za dużo...

Cielesna reakcja bezsłowna.

$
0
0
Nie rodzimy się ze słowami. Rodzimy się z płaczem i krzykiem. Nie umiemy „nazywać” od urodzenia. Nie wiemy jak wołać o jedzenie, pokazać  smutku, irytacji, brudnej emocji, więc płaczemy; nie wiemy jak wyrazić miłość, więc się przytulamy. Od urodzenia szukamy upustu emocji. Bez gestów, języka ciała, komunikacja nigdy nie jest pełna.

Słowa gubią, słowa mylą, słowa zwodzą, słowa się nie pokrywają. Można pisać, można rysować, można śpiewać, można cytować, można słowa samemu tworzyć, można, można, można… W świecie ciągle pojawiających się na rynku co nowszych komunikatorów, mamy ułatwione sposoby komunikacji międzyludzkiej. Ale czym są literki wystukane na monitorze? Skąd pewność, który „buziak” jest prawdziwym pocałunkiem, jak mieć pewność, że przesłany uśmiech nie kryje za sobą smutku, jak wierzyc czy smutna emotikona nie jest wymuszeniem wyrzutów sumienia?

Dziś się zastanawiam co sprawia, że wierzymy i się wzruszamy, co nas podnieca, co wywołuje łzy.

Bo przecież nie uwierzyłam, że Ona nie żyje póki nie zobaczyłam jak komuś innemu wali się świat, a nogi same mi omdlały. Nie potrzeba było słów.

Rozpłaczę się na widok ramion targanych szlochem niż na słowa „smutno mi, wiesz…”.

Rozerwie mi bębenki serca krzyk czyjejś rozpaczy.  

Nie uwierzyłam słowom: „nie, nie zdradzam Cię i nigdy bym Cię nie zdradziła”, gdy widziałam w jej oczach już inną kobietę. Język ciała zdradził zwodniczość słów.

„Kocham Cię” nie ma żadnej mocy, jeśli jest wypowiedziane gdzieś obok, a nie prosto w oczy i serce.

„Tęsknię za Tobą” nie liczy się tak bardzo, jeśli nie ruszamy się z miejsca by tę tęsknotę skrócić.

Wiemy przecież, że seks nie był oddany i szczery, jeśli tuż po nim, ktoś odwraca się do nas plecami, a nie ma ochoty obudzić się z głową opartą na naszym ramieniu.



Nie wierzę „nie masz pojęcia jak Cię pragnę”, gdy nie pokażesz tego w niecierpliwości dotyku i głodnych pocałunkach.

Pocałunek smakuje najlepiej, gdy dołączymy do niego niecierpliwie dłonie, westchnienia i jęki, a usta naturalnie obsuną się wyżej, obok, niżej, wszędzie.

Nie rusza mnie „chcę Cię bliżej poznać”, gdy ktoś boi się podnieść słuchawkę i zadzwonić lub nie potrafi zamilknąć i wysłuchać by poznać moją prawdę.

Słowa, słowa, słowa – często nośniki intencji bez pokrycia.

Dlatego „Co Ty ze mną robisz?!” nabrało pełnego znaczenia, gdy zakończyłaś je zdaniem wielokrotnie złożonym z pocałunków.



Słowa – gesty. Logiczna reakcja łańcuchowa, która porywa moje prawdziwe ja najgłębiej w otchłań kogoś.  

Nie mów, rób. Zrób mnie. Od nowa. 


Kochając pasjonatkę.

$
0
0
W całej rozciągłości naszych zawiłych istnień słyszymy wiele epitetów rzucanych w naszą stronę. Czasami przyjmują one formę bukietu słów, wtedy jest to komplementem, ale równie często dostajemy w twarz z kamienia, czyli obrazy, czasem wymierzonej z pełną premedytacją z namierzonym celownikiem, bądź też delikatnego uszczypnięcia, które ma nas sprowadzić na ziemię i kazać nie cieszyc się z własnych sukcesów.

Niby dorastamy, dojrzewamy i opuszczamy mury szkolne, kiedy to przypada najintensywniejszy i najszczerszy okres rzucania obrazoburczych słów „Ty grubasie!”, „Ty wieśniaro!”, „Ty ciołku!”. Będąc młodymi marzymy o dorosłości, momencie kiedy przestaną nas pytać o dowód osobisty. A gdy już dumnie przekraczamy ten próg, to okazuje się, że trafiamy do po prostu piaskownicy z przerośniętymi dziećmi, które nadal zabierają sobie swoje zabawki, rzucają błotem, szarpią za ubrania i umniejszają naszej osobie. Nikt z nas nie zaprzeczy, że zdarza mu się w życiu nadal dostawać z takiego kamienia słownego prosto w twarz. Jedynie co się zmieniło, to inteligentniejsze formy przekazu i bardziej sprytnie ich przemycanie między słowami. „Nie obrażam cię bezpośrednio, ubiorę to w sarkazm i ironię i może będzie bolało mniej, a w towarzystwie zabrzmi wręcz stosownie”.

Człowiek bez pasji i zainteresowań jest jak gołe drzewo jesieni. Można się nim chwilę pozachwycać, ale po czasie nuży swoim brakiem kolorów, żywotności i motywacji. Co jeśli jest się wiecznie zielonym drzewem pełnym różnokolorowych liści? Ludzka zazdrość będzie próbowała cię ściąć, to gwarantowane.
Często pyta się mnie skąd wynajduje taką muzykę, jak natrafiłam na ten film, jakim cudem mam czas czytać tyle książek. Odpowiedź was nie zaskoczy, nie powali, nie wzruszy – po prostu, CHCĘ.

Chcę, lubię, uwielbiam szukać i odkrywać. Oprócz dobrej książki, filmu, muzyki, potrafię też polecić dobry telefon, komputer, telewizor, drukarkę, samochód czy zegarek. Najzwyczajniej w świecie lubię się orientować w tym, co sama nabywam. Ostatnio znów usłyszałam wymierzone we mnie z przekąsem:

„Ty gadżeciaro!”

„E. tyle czytasz, by inni poczuli się głupsi?”

„Nie masz co robić, tylko tyle muzyki słuchać?”

„Masz depresję?”

Byłam buńczucznym dzieckiem. Popchnęłabym, pobiła albo odszczekała. Ale nie jesteśmy już w piaskownicy. Nie wchodzę do błota cudzych kompleksów i nie będziemy się bić jak w kisielu własnych problemów. Zbywam milczeniem, wymownym spojrzeniem, upartym robieniem swojego. Mądrość i inteligencja nadal zagrażają innym i rzadko mają wysoką cenę rynkową.
„Najgorsze w tym jest to, że udowodniono, że osoby, które czytają książki są milsze i mądrzejsze niż przeciętny człowiek i być może są to jedyne osoby, w których warto się zakochać na tym padole łez.
Zgodnie z badaniami z lat 2006 i 2009 przeprowadzonymi przez Raymonda Mara, psychologa z York University i Keith Oatley profesora psychologii poznawczej z Uniwersytetu w Toronto, ci, którzy czytają powieści mają większą zdolność do empatii i bardziej otwarty umysł na cudze opinie, przekonania i zainteresowania.”
Informacje te zasięgnięte są z portalu lubimyczytac.pl. Autor artykułu zwraca uwagę na to, że człowiek poddający się „lekturze dogłębnej” to gatunek na wymarciu, tak samo jak osoby zostawiające wiadomości na automatycznej sekretarce czy wysyłające pocztówki. Lektura dogłębna taka, która nas wzbogaca, sprawia, że po zamknięciu okładki, nie wychodzimy od razu z właśnie przeczytanej historii i nie opuszczamy bohaterów. Masz wrażenie, że doświadczyłeś czegoś ważnego, co nigdy się już nie powtórzy i czujesz się innym człowiekiem. Czujesz jednocześnie smutek i melancholię, ale i satysfakcję i spełnienie. Mało kto tak czyta, ponieważ oprócz tego, że statystycznie czytamy mniej, to na dodatek powierzchownie.
Naukowo stwierdzono, że osoby czytające z takim zaangażowaniem nauczyły się opuszczać swoje ciało i patrzeć na życie z innej, zaskakującej perspektywy, dzięki czemu rozwijają nie tylko wyobraźnię, ale i zdolności poznawcze, potrafią spojrzeć na świat oczami mężczyzny i kobiety, rozwijając w sobie większą empatię i mądrość życiową. Łatwiej też się adaptują i są bardziej wyrozumiali. Autor artykułu kończy swoje rozważania stwierdzeniem, że jeśli chcemy się zakochać, to może warto w molu książkowym, który może nie zawsze się z nami zgodzi, ale na pewno spojrzy na wszystko też z twojej perspektywy.
Ja wróciłam do intensywnej lektury książek niecałe dwa lata temu. Wcześniej czytałam może góra 5 książek rocznie. Mogłam polecić setki piosenek i filmów, ale nie grzeszyłam znajomością książek. Automotywacja sprawiła, że weszłam pewnego dnia do Empiku, spędziłam tam dwie godziny i powiedziałam sobie, że wyjdę z lekturami, które wzbogacą mnie jako człowieka. Od tamtej pory nie ruszam się z domu bez przynajmniej jednej książki. Mamy połowę lipca, a ja na koncie mam 55 lektur, które rozwinęły mnie w różne strony. Statystycznie rzecz biorąc wystarczy, że człowiek przeczyta 36 stron dziennie by w ciągu roku przeczytać 36 książek grubości mniej więcej 300 stron. Nie ma wymówek. Chcesz – możesz – zrobisz. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, jestem mniej kłótliwa, bardziej wyrozumiała, zdolna wychodzić z siebie i stanąć obok patrząc z dalszej perspektywy na ludzi, bardziej cierpliwa – kto wie, czy to może właśnie nie dzięki kolejnej rozwiniętej pasji w sobie, która rozwija nie fizycznie, materialnie, ale duchowo?
Powierzchowność, gadżeciarstwo, pazerność, głupota – to nie ja. Pragnę wrażeń i rozwoju siebie.
Znacie też to uczucie dogłębnego oglądania filmu? Kiedy wychodzicie z kina, a macie wrażenie, że bohaterowie filmu biorą cię pod rękę wyobraźni i odprowadzają cię dalej do domu? Tak jak nie kończysz lektury po zamknięciu książki, tak też nie skończył się dla ciebie film po napisach końcowych. Z takim uczuciem wyszłam ostatnio z kina po filmie Begin Again, czy też „Zacznimy od nowa”.
Idealna lektura filmowa dla fanów i muzyki i filmu. To historia wykolejonego producenta muzycznego i dziewczyny o prostym talencie, których drogi przecinają się w przeciętnym barze by stworzyć z tego niesamowity projekt muzyczny, ale i duchowy. Człowiek wychodzi z kina i ma ochotę sam włożyć słuchawki w uszy i wyruszyć w poszukiwaniu siebie. Pada tam mniej więcej zdanie "muzyka sprawia, że wszystkie trywialne rzeczy dookoła nas zyskują miliony znaczeń". Kto kocha czuć muzykę całym sobą, polubi też ten film, bo składa jej hołd podobnie jak poprzedni film tego twórcy „Once”.

Wyszłam z kina, włożyłam słuchawki i załączyłam ścieżkę dźwiękową z tego filmu. Wybrałam trzykrotnie dłuższą drogę do domu by przejść kilometry siebie z uśmiechem na duszy i przekonaniem, że dobrze być wiernemu sobie.
Ostatnio ojciec zmienił sarkazm w pokorę mówiąc: „wiesz, jak pójdę na emeryturę mam nadzieję też nadrobić czytanie książek, mam nadzieję, że wtedy polecisz mi coś dobrego”.
Uparcie jestem sobą. Ignorancji i ironii rzucając kamieniem w twarz, edukując lokalnie, myśląc globalnie.

Ścieżka dźwiękowa z tego filmu sprawiła, że zapragnęłam sięgnąć do jednego z ulubionych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam – pałeczek do perkusji. Nabyłam też rozdzielacz do słuchawek, na randkę idealną. Kto obejrzy film – zrozumie.

Randkę z pasjonatką o rozwiniętej duszy.


NIEpożądana rozmowa.

$
0
0

- Dlaczego nie spojrzysz mi w oczy? Dlaczego nie potrafisz spojrzeć mi w oczy?


- Bo ja już znam ten scenariusz, znam ten film nielubianej siebie.

Spojrzę ci w oczy tak jakbyś chciała, tak jak tylko ja potrafię.

 Być może potem będziemy się pieprzyc jak dzikie koty. Bo jestem głodnym, głośnym kotem.

Ten film poznają też twoi sąsiedzi. Usłyszą go i będą zazdrościć.

Zapomnimy siebie. Zostawię siebie za drzwiami.

A ja już mam dosyć pieprzenia takich głupot ciał.

Szukam czegoś więcej, czegoś głębiej. Głębiej niż długość najdłuższego palca.

Patrzysz teraz na mnie z dziką ciekawością. Ale nie. Nie jestem ani zimna ani okrutna.

Jestem dziko trzeźwa i świadoma swoich pragnień.

Bo nie patrzę każdemu w oczy.

Gdy już spojrzę, to zatracam siebie i potem długo siebie szukam.

Później błąkam się jak bezpański pies w tęsknocie za tym spojrzeniem.

Nie, nie szukam smyczy, jeśli chcesz mnie wiązać, to tylko do łóżka.

Nie zawsze dziki ogień spojrzeń przemienia się w ciepło domowego ogniska.

Nie patrzę każdemu w oczy.

To bliskość zarezerwowana dla nielicznych.

To nie pocałunki łączą, to nie słowa spajają.

To spojrzenie zaklina.

Bo, gdy następnym razem spojrzę, to z pewnością wzajemności i spojrzenia jeszcze raz.

Nie jestem jednorazowa.


Nie takiej rozmowy pożądałaś?

Zatem odwróć wzrok.


Lustruj dalej, bo pod zły adres trafiłaś, kotku. 


Bite me...

Viewing all 111 articles
Browse latest View live