Quantcast
Channel: infatuation-junkie
Viewing all 111 articles
Browse latest View live

Smakosz zmysłów.

$
0
0
„Odsuwałam przyjemność rozmowy z nią jak kawałek przysmaku na chlebie. Podgryzałam czas, odraczając spełnienie. Było tuż, tuż, w zasięgu. Wystarczyło sięgnąć po słuchawkę i usłyszeć – Halo? Czekałam…” (M. Gretkowska).


Oh życie, jak ty mnie podniecasz najbardziej zaskakując. Mówi się, że o gustach się nie dyskutuje, a one potrafią być tak zmienne. Bo czy my codziennie jesteśmy tacy sami? Jak można być sztywnym, kiedy ludzi mamy takie kalejdoskopy? Coś, co wczoraj nie do końca pasowało, dziś może się okazać największym afrodyzjakiem. Dlatego trudno faktycznie nie zgodzić się z powiedzeniem „nigdy nie mów nigdy”. Co jeśli DZIŚ jest moje dla Ciebie NIGDY?
Nie nadążacie? Nie szkodzi. Ja dokładnie wiem, co mam na myśli. Jestem swoim najbardziej trzeźwym sędzią.
Lubię pieprzyc się słowami. Ciałem potrafi każdy, lepiej lub gorzej. Słowami? Nieliczni.


Po co mi orgazm bez zaangażowanej gry wstępnej i słownej? Orgazm zaczyna się w mózgu, a nie w ciele. 

Wcałuj mi się w mózg.

I want it.

I crave it.

I long for it.

Burczy mi w sercu i między nogami.

Jestem głodna. 

Czy zachłanna?

Czy zakrztuszę się z łapczywości osoby wygłodniałej?


Nie. Bo tak jak w wykwintnej restauracji, gdzie potrawy szykuje się ze spodziewaną dokładnością, czeka się na danie główne z dystyngowaną cierpliwością, tak i ja nie rzucam się prostacko i bestialsko na pierwszy kęs, gdy danie zostaje przyniesione do stołu. 

Najpierw ugryzę zapach,

Obejmę spojrzeniem,

Powącham dotykiem,

Przełknę pragnieniem,

Strawię spełnieniem.

Koneser kosztuje danie wszystkimi zmysłami. Zanim wejdzie do restauracji już wie czym zaspokoi głód. Ja perfekcyjnie wiem co mnie w kimś pociąga, a co bym odstawiła na bok by nie nabawić się niestrawności. Nie ma człowieka, któremu by wszystko smakowało. Co nie znaczy, że nie warto poszerzać zmysłu poznania lub, że danie jest niesmaczne. Wręcz przeciwnie, czyni je bardziej wyszukanym i kuszącym. Lubię wyzwania. 



„I lost myself
Between you
r legs

I like that
When you tie my hands
behind my back
You confident
I give you that”



Taste me...


Poradnik pozytywnego podróżowania.

$
0
0
„Mamo, ja nie chcę jechać na Syberię!”, tak w dzieciństwie rodzice nas karali za złe zachowanie w ciągu tygodnia. Zabierali nas na weekend na wieś (miejsce, które tak często teraz opisuje i wracam do niego nieprzerwanie), gdzie jako dzieci mieliśmy mało do roboty i formę tej kary nazwałam „zsyłką na Syberię”.
„Prawdziwe podróżowanie budzi w człowieku poetę i filozofa. Wszyscy jesteśmy filozofami, ale zapominamy o tym wśród trosk codziennego życia, kiedy próbujemy uciekać od zmartwień zamiast stawiać im czoła.” (Dan Kieran)



Wracam do Was z kolejnej podróży ze świeżo i na nowo odkrytą sobą. Dziś nie jestem już dzieckiem i żadnego skrawka dzikiej natury nie nazywam Syberią. Dziecinna Syberia stała się moją dorosłą oazą i celem każdej podróży. Przed wyruszeniem dopada nas ekscytacja związana z nieznanym przed nami, pakowanie się może być nużącą powinnością, którą przyćmiewa czający się strach „czy na pewno czegoś nie zapomniałam?” Ja wiedziałam, że jeśli dobiorę stosowne książki, nie zginę. Znajomi towarzysze podróży śmiali się, że nie będzie czasu na czytanie. Ku mojemu i ich własnemu zaskoczeniu, każde z nich zainspirowane, sięgnęło po lekturę w ciągu wypadu i choć mało kto powiedział to na głos. Każdy wyruszył w podróż nie tylko na Mazury, ale w chociaż najpłytszy głąb siebie.



Przepłynęła ze mną książka Dan’a Kieran’a zatytułowana „O wolnym podróżowaniu”. Czasami lubimy odbiec od książek krążących wokół ustalonej fabuły i wciągającej akcji. Niekiedy chcemy przysiąść na ławce, trawie czy kocu i odpocząć, kontemplując rzeczywistość. Do takiej scenerii nadaje się książką "O wolnym podróżowaniu". Autor opisuje swoją ugruntowaną filozofię podróży nie krytykując żadnych innych form turystyki. Pozwala czytelnikowi samodzielnie się zastanowić i zdecydować czy sami będziemy chcieli wstąpić na nieznaną ścieżkę wrażeń, która nie zawsze jest łatwa. Ta książka to świetna definicja podróży i wskazanie współczesnych pułapek oferowanych przez turystykę i ludzkie lenistwo. Jest na pewno bardziej filozoficzna niż poradnicza, dlatego tak bardzo przypadła mi do gustu. Człowiek po przeczytaniu ma ochotę zboczyć z utwardzonych ścieżek i odejść w nieznane. Nie tylko drogi w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale i również przenośnym.Polecam wszystkim miłośnikom nie tylko czytania dla rozrywki, ale i rozwijania własnego ja:)

Trzeba przyznać, że dzisiejsze podróże to jak zapakowany lunch. Z góry ustalony, przewidywalny, mdławy i sztucznawy. Nie ma w nim pasji tworzenia, dodawania przypraw, urozmaicania smaku, eksperymentu. Paradoksalnie, gdy w końcu żyjemy w czasach szybkiego przemieszczania się, to zamiast podróżować, zaczęliśmy jedynie docierać do wyznaczonych sobie miejsc. Zapominamy jaką rozrywką jest refleksja podczas podróżowania, kiedy nasze myśli roztapiają się w kilometry na szosie czy szynach. Biura podróży szykują oferty, które mają zapobiegać myśleniu i zabijać inicjatywę. Zabijamy w sobie naturalnego w nas dzikiego odkrywcę kiedy lądujemy na lotniskach, gdzie przekształcani jesteśmy w ładunek do zapakowania, który jest istnym bankomatem mającym zostawic jak najwięcej gotówki w sklepie bezcłowym, oglądać filmy na małych ekranach, zostać przeszukanym w celach zapobiegawczych atakom terrorystycznym.

Człowiek stał się wygodną istotą, dla którego podróż ma być jedynie bezmyślnym odpoczynkiem od zgiełku pracy i obowiązków. Nic w tym złego, kiedy praca bywa naprawdę stresująca i odzierająca nas z jakichkolwiek chęci. Ale co nam pozostanie po takiej wycieczce oprócz masy fotografii, które wstawimy w sztywne ramy pospolitości?
William Hazlitt kiedyś powiedział; „Niech tylko mam nad głową czyste błękitne niebo, pod stopami zieloną murawę, przed sobą wijącą się ścieżkę i trzy godziny marszu, zanim dotrę do domu na obiad – wtedy mogę myślec! Jakaś igraszka zawsze przychodzi człowiekowi do głowy podczas wędrówki przez samotne wrzosowiska. Śmieję się więc, biegnę, skaczę i śpiewam z radości”.  

Angielskie słowo travel pochodzi od słowa, które oznacza narzędzie tortur. Podróż od początku z definicji nie ma była łatwą czynnością. Człowiek powinien być przygotowany na napotkanie po drodze i nieba i piekła, i czerpać z obu te same korzyści poznania. Muszę przyznać, że z racji, że dawno nie wybierałam się na wyjazd wymagający odrobiny dzikości, byłam sceptycznie nastawiona do wyjazdu na żagle na Mazury ze znajomi, którzy od lat kochają tę formę spędzania wakacji. Człowiek tłumaczy sobie, że skoro zarabia i go stać, to lepiej wybrać wygodę hotelową, ciepłą wodę i smaczne posiłki.

Wyruszyłam zatem na tę wyprawę z głośnym „Ahoj przygodo!” na ustach, i oj to była przygoda! Wyskakiwanie z jachtu w wodę orzeźwienia w jednym z najbardziej malowniczych zakątków Polski. Po raz kolejny krzyczę głośne „cudze chwalicie, swojego nie znacie!” Chesterton nazwał kiedyś kłopot niewłaściwie postrzeganą przygodą i zgadzam się w pełni. Prysznice z zimną wodą w portach były tylko nieziemskim orzeźwieniem w trakcie fali upałów, brak toalety, gdy pływa się po 8 godzin dziennie jest tylko wyzwaniem i źródłem kombinatorstwa, siniaki nabijane przy przechyłach są tylko namacalnym dowodem wrażeń, a nowo poznani i życzliwi ludzie ciepłą pamiątką serca. Co w tej wyprawie podobało mi się najbardziej? Że w chwili, gdy próbowaliśmy sobie coś zaplanować, typu na którą godzinę dobijemy do danego portu, ani razu nam się to nie udało. Wszystko było zależne od wiatru i pogody. Codziennie nie wiesz, czy będziesz pływać godzin 5 czy 9, czy będziesz mieć prąd i prysznic czy nie, czy piwo będzie zimno, czy o zgrozo!, ciepłe.  Stevenson miał rację mówiąc, że „podróżowanie z nadzieją jest lepsze niż przybycie na miejsce”.

„Być może tęsknota za podróżą ma na celu zmuszenie nas, byśmy przypomnieli sobie, do czego jesteśmy zdolni. Może to właściwie jest ziarno prawdy ukryte w oklepanym powiedzeniu, że „podróże kształcą”.



Wiem, że zawsze jako środek transportu wybiorę samochód, pociąg, i teraz dodam też, że jacht niż na przykład samolot, który odbiera mi wszystkie wrażenia zanim z punktu A dotrę do punktu B samej siebie. Wracając robiliśmy liczne przystanki na rozprostowanie kości. Stojąc na jednej ze stacji, które zwykle ze sobą nic nie kryją, zobaczyłam ukryte w krzakach schody. Ciekawość żywo rozbudzonego i nienasyconego podróżnika sprawiła, że oddaliłam się od reszty i radosnym, skocznym krokiem dotarłam na szczyt schodów. Kryły się tam zaledwie stare płyty, stare kamienice i skrawki zieleni. Nie odkryłam Ameryki, ale na pewno znów pasję odkrywania siebie na nowo.



Refleksyjnie ku pamięci kogoś wybitnego...

$
0
0
„Codziennie na swojej drodze mijamy cudotwórców. Najczęściej są przebrani za zwykłych ludzi: nauczycieli, fryzjerów, pielęgniarki, sekretarki, kasjerów, taksówkarzy i tym podobnych. […]

Co mają na koncie? Tak jak Taylor Mali powiedział o nauczycielach – mają na koncie więcej, niż większość ludzi zgromadzi przez całe życie.

Zmieniają świat”.

(Regina Brett z książki „Jesteś cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym”)

Mieliście w życiu nauczyciela, który zmienił Wasze życie? Jeśli nie, to szczerze Wam współczuję, bo ominęło Was niesamowite przeżycie i możliwość ukształtowania siebie i swojego charakteru jako obywatela świata.

Dziś uderzył mnie nekrolog w Gazecie Wyborczej informujący mnie o śmierci jednej z moich wykładowczyń pedagogiki. Nie była moja, była wszystkich. Koledzy z pracy ułożyli dla niej piękny nekrolog.

 Ja, Pani G., też nigdy Pani nie zapomniałam. Nie można pamiętać każdego wykładu, niestety, ale pamiętam Pani postawę, powagę, ciepło w wyrazie twarzy, które sprawiały, że wchodząc do sali wnosiła Pani za sobą szacunek, atencję i chęć bycia lepszą osobą i pedagogiem. Widzę Panią chodzącą o jednej kuli niczym laską Dandysa, okularami, przystrzyżonymi na krótko blond włosami. Wykładowca z powołania z niesamowicie przyjaznym tonem i dykcją. Gdy Pani przemawiała, czułam się jakbym słuchała kogoś bardzo ważnego i mądrego, kogoś, kto poznał życie na wskroś i chce się tym podzielić. Miała Pani określony program do zrealizowania, ale nigdy nie opierała go Pani o włożony w sztywne ramy podręcznik. Pani uczyła nas życiem. Do dziś pamiętam jak ważna była dla Pani tolerancja, brak dyskryminacji, logiczne myślenie i traktowanie ludzi na równi.

Miałam szczęście przygotowywać się do zawodu nauczyciela na, moim zdaniem, jednej z lepszych uczelni w Polsce, składającej się z grupy wykładowców z niesamowitym powołaniem. Bądź nie tylko nauczycielem, bądź wychowawcą, edukatorem, innowatorem, przede wszystkim człowiekiem. Nigdy nie traktuj ucznia jako kogoś gorszego, nigdy nie wiesz, co się za nim kryje. Wiele lekcji wyniesionych z tamtych lat noszę w sobie jako wiecznie powtarzane mantry.

„Nie jesteśmy zepsutymi ludźmi, którzy przez całe życie naprawiają swoje błędy. Rodzimy się doskonali i przez życie to odkrywamy”

Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Trafiali się nauczyciele, którzy podkopywali nasze poczucie własnej wartości, ale było wiele takich, którzy pomogli mi w sobie dostrzec doskonałość w tym co robię i w drodze zawodowej jaką, sobie wybrałam. Mimo licznych pochwał, dobrze zdanych egzaminów, wyśmienicie przeprowadzonych lekcji, wiecznie czułam w sobie pokorę, nieśmiałość i otwartość na wskazówki. Lata studiów były najlepszymi latami mojego życia. Latami wiary w siebie i możliwości nauczyciela.

Rzeczywistość uderza mnie często z pół obrotu. Zabija inicjatywę, podkopuje ambicje, rozleniwia. Ale wystarczy, że wrócę myślą do tego czy innego wykładowcy, do tego czy innego wykładu, do tej lub innej chwili, kiedy czułam się kimś i wiedziałam, że jestem pedagogiem wręcz wybitnym i wraca mi ikra, którą te studia we mnie rozbudziły. Jaką rozbudziła we mnie taka osoba jak Pani G. Świat bez autorytetów jest światem głuchym i pustym. Przerażającym wręcz, bo skoro nie mamy się na kim wzorować, kogo podziwiać, to dla mnie świat chyli się ku mentalnemu upadkowi ambicji.



Po to właśnie chcę być. Jestem nauczycielem angielskiego, ale o wiele częściej odzywa się we mnie pedagog i psycholog, który chcę zostawić te dzieciaki trochę lepszymi niż to, co proponuje im dzisiejszy świat bezmyślnych mediów.

Nie podzieliłam się właściwie z Wami swoim zakończeniem roku szkolnego. Po trzech latach wychowawstwa przyszło mi oddać moją klasę. Dostałam bardzo godne pożegnanie. Nie chodzi o oklaski, podziękowania samych rodziców za integrację klasy i wychowywanie ich dzieci i przeprosiny od tych, którzy zawiedli, ale o łzy moich uczniów. Szczere spojrzenia podziękowania i tęsknoty, choć daleko nie odchodzą, bo przecież do budynku obok. Po wszystkim, rozdaniu świadectw, wyrazach mojej dumy z tego, że okazali się jedną z najlepszym klas i zdobyli najwięcej wyróżnień, chciałam im dać ostatnią lekcję życia.



Musicie wiedzieć, że wielu nauczycieli podkopywało samoocenę moich uczniów, na co często mi się skarżyli. Gdy udawało im się napisać dobrze testy z matematyki, często zamiast usłyszeć „jestem z was dumna, nasza wspólna praca się opłaciła”, słyszeli : „ale wam się udało, głupi to ma szczęście”. Przychodzili wtedy do mnie po pocieszenie, które zawsze ode mnie dostawali wraz z zasłużoną pochwałą. Przed rozstaniem zapytałam ich, czy kiedykolwiek opowiadałam im historię tego, kim chciałam być w przyszłości. Odparłam, że chciałam być krytykiem filmowym bądź psychologiem, ale podobnie jak ciągle ktoś podkopuje ich poczucie wartości, tak i mnie wpojono, żeby nie sięgać za wysoko, bo spadnę i się potłukę. Umiałam dobrze angielski i stwierdziłam, że nauczyciel też po części może być psychologiem i obrałam tę drogę. Ale nigdy nie opuścił mnie brak wiary we mnie mojego ojca. Poprosiłam zatem Sz. by nigdy nie rezygnował z pasji fotografii, bo chcę kiedyś pójść na jego wystawę. Poprosiłam A. by została piosenkarką, a Z. aktorką. H. ma zostać prezydentem. I. ma w dalszym ciągu otwierać się na ludzi i nie chować tego cudnego uśmiechu. Przeprosiłam za wszystkie wybuchy złości i wyraziłam nadzieję, że wiedzą, że wynikało to z troski. Przeprosiłam, że nie nauczyłam ich na tyle dobrze angielskiego, jakbym chciałam, bo czasami bardziej skupiałam się na uczeniu ich bycia dobrym człowiekiem, który umie rozróżniać dobra od zła.  „Mam nadzieję, że nigdy nie sprawiłam, że poczuliście się gorsi, bo w moich oczach jesteście wielcy i macie dla mnie podbić świat, a jeśli kiedykolwiek, ktoś dorosły znowu będzie chciał uciąć wam skrzydła to przylećcie do mnie, a Wam je z powrotem przykleję”. Tak, powiedziałam to wszystko i więcej, bo ponoć przeczę stereotypom.

Po co ja jestem? Dziś powiem, że od przytulania młodych (i tych starszych) słowami i dosłownie, bo potrzebują tego częściej niż się do tego przyznają. Od nauczenia czegoś więcej niż kiedy używa się dany czas w języku angielskim. Do pamiętania ważnych osób, które mnie kiedyś inspirowały jak Pani G. i nie zaprzepaszczać ich nauk. Do cierpliwego odpowiadania, gdy idę z bratankami na spacer, a oni mnie pytają „czy pociąg jeździ na paliwo? Czy wszystkie psy gryzą? Siosia jak jest „buda” po angielsku?”



W książce „Jesteś cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym” przeczytałam, że dobrym pomysłem, kiedy zbaczamy z wyznaczonych sobie kiedyś dróg lub w chwilach zwątpienia, napisać sobie swoje własne epitafium i dążyć do tego, by w dniu pogrzebu tak ludzie faktycznie o tobie powiedzieli.  


U mnie chciałabym, żeby można było śmiało napisać: „Zostawiła ten świat trochę lepszym niż go zastała”.  


Gra cieniami.

$
0
0
Czasami jeden obraz, jedno słowo, jedno wspomnienie, jedna nuta, jeden cień wywołuje tsunami przemyśleń. Nieśmiało drga pod wodą podświadomości, by unieść się do kilkumetrowej fali pustoszącej spokojny brzeg umysłu, rozmywając po drodze beztroskę dnia.

Bo czy nie żyjemy trochę w grze cieni? Grze świateł? Grze, gdzie tworzymy swoje awatary dostosowane do odpowiedniej okazji, osoby, sytuacji.

Wyjeżdżając na Mazury, byłam ciekawa tego jak wytrzymamy ze sobą 7 dni bezustannie na jednym jachcie. Znamy się od lat, wiemy, co nas może czekać, kto, na co może marudzić, ale zawsze pozostaje ta mała obawa i ciekawość czy dobrało się dobrą załogę. Nie narzekam, naśmiałam się niesamowicie, przeżycie niezapomniane, ale czegoś brakowało. Smutne kiedy nawet przyjaciel przed Tobą ma jakiegoś awatara. W poszukiwaniu stymulującej rozmowy musiałam sięgać do książki. Każdy chował się za swoim cieniem. Przecież wiem o co szczerego mogłaby chcieć mnie zapytać moja przyjaciółka, ale tego nie zrobiła. Pewnego wieczoru zakrapianym większą ilością alkoholu zobaczyłam, że ona płacze, puściły jej hamulce, wiem, że znów uderzyła ją wciąż świeża rana po śmierci kogoś najważniejszego w Jej życiu. Nie zapytałam o co chodzi, nie dolałam do szklanki, żeby smutek zalać. Zaszłam ją od tyłu, przytuliłam w pasie i bujałyśmy się tak z dobre 10 minut. Dotyk ręki, nie plastiku.

„Tęsknię za bezinteresowną rozmową o świecie. Z żalem muszę stwierdzić, że epokę konwersacyjną mamy za sobą”. – stwierdza profesor Roch Sulima, antropolog i historyk kultury w rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz w jej niesamowicie stymulującej intelektualnie książce „Jeszcze dzisiaj nie usiadłam”.  

Mój umysł się rwie. Dostaje szału w kakofonii bodźców, przesytu bezużytecznych informacji, sztucznie wytwarzanego hałasu. Po co mi wiedzieć kto, kogo w jakiej knajpie podsłuchał, ile osób nienawidzi jednej artystki za uzbieranie na swój własny teledysk, że wszyscy powinnyśmy jeść jabłka na złość Putinowi?

Osobiście bardziej mnie interesuje informacja zawarta w osobowości rozmówcy, co skrywa jego cień, wady przed zaletami, ciemność przed światłem, atrakcyjność umysłowa przed cielesną.

Profesor Sulima ma pewne marzenie: „Marzy nam się jakiś czyn, jakaś rewolta. Jestem przekonany, że kiedyś dojdzie do takiej rewolty – może to są moje staroświeckie przekonania, ale myślę, że zaczniemy nie tylko totalnie kontestować świat, ile szukać jakiejś niszy, gdzie lawina informacyjna nas nie dopada, gdzie nie musimy bezustannie reagować emocjonalnie na to, co właśnie do nas dociera. To scenariusz ucieczkowy, a może raczej program jakiejś kulturowej partyzantki.”

 „Żyjemy w permanentnej rzeczywistości „stanu wyjątkowego”, nie ma już rzeczywistości, są „efekty 
specjalne”.

Podzielam to marzenie. Marzy mi się rewolta. Marzy mi się bezkres. Bo mi też przeszkadza ten „cały zwrot ku materialności świata, bo mamy dosyć tego świata wirtualnego, dosyć symulantów, chcemy coś trzymać w ręku, pokrętło potencjometru, kij bejsbolowy, kierownicę czy długopis, ale rzadziej chyba rękę drugiego człowieka. Naszymi rękami zawładnął plastik”.

Nikt z nas nie zaprzeczy jak uderzający i zachwycający jest dla nas moment, w którym uświadamiamy sobie, że tam gdzie wyjechaliśmy albo osoba, z którą przebywamy sprawia, że zapominamy, że istnieje wynalazek telefonu leżący gdzieś na dnie naszej torby. Nagle chce nam się wyciągać dłoń nie tylko po rękę drugiego człowieka, ale i całą naturę świata.

Zakończę dziś notkę nie swoimi słowami, ale w dalszym ciągu Agnieszki Drotkiewicz:

„Jesteśmy teraz w momencie ciekawym o tyle, że możemy sobie kreować swoje życie, swoją tożsamość. Stworzyć się, złożyć z części jak meble z Ikei. Wszystko jest płynne: teoretycznie mogę być dziennikarką, a jutro piosenkarką, mogę podróżować, zmieniać kolory i długości włosów codziennie.

Ale w czasie tej realizacji jednak coś zgrzyta, mnie się zdaje, że ta utopia została doprowadzona do absurdu – jednostka może wszystko, lecz kończy się na tym, że zamyka się sama w pustym pokoju i zostaje z tą swoją nieutuloną tęsknotą. 

A czy remedium na tę samotność nie mogłaby być właśnie rozmowa? Gdyby te zatomizowane jednostki zaczęły ze sobą rozmawiać? Bo rozmowy są deficytowe.”

Teoretycznie mogę być wszystkim, w praktyce chcę pozostać sobą, a mój cień żeby był jedynie dosłownym odbiciem mojego ciała na ścianie, a nie metaforycznie skrywanym awatarem tłamszonej osobowości.



Cieniowa uczta dla oka:




-          
      - Would you like to fuck me?

-          -  No, I would like to touch you with words. 

Nazywają mnie...

$
0
0
Nazywają mnie…

Wariatką, Głupkiem, Zabawną,
Poważną, Marudą,
Optymistką, Pesymistką,
Lesbą, Feministką,
Kobietą z krwi i kości,
Silną, Niezależną,
Głośną, Pyskatą,
Gorącą, Zmysłową, Namiętną,
Zboczoną,
Nieokiełznaną,
Tajemniczą, Otwartą, Gadułą, Milczkiem,
Przemądrzałą,
Kinomaniakiem, Muzykofilem, Bibliofilem, Jasio wędrowniczkiem,
Pasjonującą, Cudowną, Ciepłą,
Uzależniającą,
Pewną siebie, Skromną, Zakompleksioną
Skomplikowaną,
Szczęśliwą,
Nieszczęśliwą…

Nazywają mnie wszelako, a to i tak nigdy do końca ja. Zaszyłam ostatnio usta serca. Mało kto ostatnio uważnie słucha. A trzeba miec wiele imion nieprzeciętności, żeby za mną nadążyc. Rozerwałam za to szwy całego ciała, otworzyłam się na doznania. 


They call me 'hell'
They call me 'Stacey'
They call me 'her'
They call me 'Jane'
That's not my name

They call me 'quiet girl'
But I'm a riot
Maybe 'Joleisa'
Always the same
That's not my name



A przecież szczęście to słowo i pojęcie widmo, latający spodek, kręgi w zbożu. Nikt go na własne oczy nie widział, ale niektórzy wierzą, że istnieje. Co gorsza niektóry za nim ślepo gonią. Zmęczą się morderczo, schudną im ambicje, nabawią się kontuzji serca, a i tak nie złapią go w ryzy. Bo szczęście jest jak dmuchawiec, ledwo dmuchniesz, wypowiesz to słowo, a ono rozleci się w powietrzu i rozpłynie się we wszystkie nieuchwytne kierunki. Po co się zatem tak spinać?

„Junkie, Ty ciągle gdzieś jesteś, ciągle ruszasz, gdzie Ciebie jeszcze nie było w te wakacje?”

Jak już człowiek ruszy, to inni za wszelką cenę chcieliby zatrzymać. A kto inny ma spełniać swoje zachcianki, jak nie ja? Kto inny ma ode mnie wymagać, jak nie ja sama? Przy tym już prawie dwuletnim samotnym wędrowaniu, nauczyłam się nie patrzeć na puste siedzenie obok, niezapełnione miejsce w łóżku, nieutulone ciało, niewycałowane usta, niedotykane ciało. Wcześniej nazywałam to zagłuszaniem tęsknot serca. Teraz nie słychać nic, więc nie ma co zagłuszać. Odrywając się od życzeń, wyczekiwania, tęsknot, zostajesz tylko ty i milion spraw przynoszących szczęście. Wymaga to może ogromnej samodyscypliny, cierpliwości, okiełznania, ale jest to możliwe.

„-Gdzie twoje rany?
- nie mam żadnych ran.
- Więc nie znalazłeś nic, o co warto było walczyć?”

Jaki jest sekret szczęścia?

Zwolnij w aucie, opuść szyby, poczuj wiatr we włosach. To uśmiech nieznajomego w tłumie ospałych. Skomplementowac kogoś, kto się tego nie spodziewa. To kochać swoje odbicie w lustrze. Nauczyć kogoś literować. Psotne spojrzenie dziecka, które wie, że nie powinno wkładać palca do kontaktu, a i tak to zrobi. Dziecko zasypiające w naszych ramionach. Dziecko przestające płakać na nasz widok.

To spontaniczny wybuch śmiechu. Płakać ze śmiechu. Płakać dla oczyszczenia. Przynieść komuś kwiaty. 
Poprosić kogoś do tańca. Ucałować w rękę. Przepuścić kogoś w drzwiach. Dać napiwek. Kot siadający na kolanach. Pies cieszący się na twój widok. Huśtawka na tarasie. Wpuścić auto na swój pas. Przepuścić pieszego na pasach.  

To rzucanie się śnieżkami lub świeżo skoszoną trawą. Leżenie na wznak z bezkresem błękitu nad głową. Spacerować w ciepłym deszczu. Pisać odręcznie listy. Dostawać pisane odręcznie listy. Wysłać komuś pocztówkę. Powiedzieć komuś, że się o nim/niej myśli.

To gasnąca lampa uliczna, gdy pod nią przechodzimy. Zachód słońca. Wschód słońca. Morza. Góra. Jeziora. Rzeki. Pomyśleć życzenie przy zdmuchiwaniu świeczki i spadającej gwieździe. Pakowanie prezentów. Tom i Jerry. Kubuś Puchatek. Sylwester i Tweety. Zakochać się od pierwszego wejrzenia. Nie chodzić spać w złości. Wkładać zdjęcia w ramki. To zapach książki. Pocałunek w kinie. Wspólne śpiewanie w aucie. Obudzić kogoś pocałunkiem. Bezwstydne spojrzenia w oczy zakończone odważnym pocałunkiem.

To przyznawać się do błędów. Spotkać się w połowie drogi. Kompromis. Umiejętność przepraszania, dziękowania, proszenia. Pomóc staruszce z zakupami. Ustąpić miejsca starszej osobie. Siedzenie na ławce w parku. Wspólne wygłupy. Nabić sobie siniaka. Naciskanie klaksonu w drodze na wesele. Koncerty. „Biorę Ciebie za…” wypowiedziane szczerze przez najbliższego przyjaciela na jego ślubie. Powiedzieć „kocham cię” jako pierwszy. Rozmowy o wszystkim i o niczym. Nie spoglądanie na zegarek. Wstawić się za najlepszym przyjacielem. Stare zdjęcia. Układanie książek na półkach. Pierwszy śnieg w roku. Spadające liście jesienią. Nadejście wiosny. Skoczenie do wody podczas upałów.

To spróbować czegoś nowego. Nie mieć pretensji. Nie winić. Wybaczać. Nie bać się przytulać. To uświadomienie sobie tęsknoty i odwaga wypowiedzenia tego na głos. Wpaść na kogoś w tłumie i z uśmiechem przeprosić. 

Szczęście to żaden sekret. Przenika całe nasze życia. To radość z tego, co było, z tego co jest teraz tutaj i radość z niepewności jutra.  

Wszyscy robimy to samo. Różnica polega na tym, jak to robimy. Jeśli chcemy być jak chodzące wykrzykniki, to zacznijmy życiu krzyczeć TAK, a nie przejmować się jak nas nazywają inni. Zbyt często to życia budzi nas cudza tragedia, mowa pogrzebowa, zły wynik badań. Jeśli próbujemy być kimś innym, niż czujemy się w środku, to odnosimy porażki. Świat już ma taką osobę, teraz potrzebuje Ciebie.

Wczoraj odwiedziłam przyjaciółkę i jej synka. W trakcie rozmowy, złapałam ją mocno, zacisnęłam dłonie mówiąc jak bardzo tęskniłam, bo to uczucie ścisnęło mnie za serce. Tu i teraz, a nie w smsie po powrocie do domu. Jej małego Chochlika wzięłam na ręce, robiliśmy samoloty, ślizgaliśmy po podłodze, bawiliśmy w „a ku ku”, ścigaliśmy się na czworaka. On śmiał się w głos, przyjaciółka była szczęśliwa patrząc ile mi to szczęścia daje, żegnając się Mały energicznie machał ręką, a usteczka powoli z uśmiechu zmieniały się w smutną podkowę. To też jest szczęście. Nie chcieć się z kimś rozstać. Z uśmiechem wsiadać do auta. Podkręcić głośno muzykę. Wybijać rytm palcami na kierownicy. Umieć cieszyc się cudzym szczęściem. Cierpliwie wyczekiwać własnego.



Napinam mięśnie ciała i serca i prę dalej. Kto wie? Może kiedyś wpadnę na kogoś? 

https://www.youtube.com/watch?v=ekLy0UeBXkE

Pocałunek to zdrowie!

$
0
0
Najnowsze badania filematologów, zapewniają sposób na 30% wyższe zarobki,  mniejszą podatność na alergie, rzadsze szanse na wypadki oraz o 5 lat dłuższe życie! Filematologia to oczywiście nauka o całowaniu. Na co zatem jeszcze czekacie?

"Pocałunki są jak łzy - te prawdziwe to te, których nie możesz powstrzymać"

Zaangażujcie ponad 30 mięśni twarzy, które z kolei kontrolują kolejnych 120 mięśni ciała. Spalcie kalorie szybciej niż podczas morderczych ćwiczeń na siłowni. Oddajcie się wymianie 40 tys. drobnoustrojów i 250 gatunków bakterii, które przenosi ślina, która działa jako najlepszy lek na ból głowy i alergię. Zapewnij sobie więcej dobrego nastroju przez serotoninę, wyzwól więcej emocji dzięki dopaminie, zaaplikuj sobie zastrzyk adrenaliny odpowiedzialnej za przyjemność i wygeneruj naturalnie szczęście przy zasłudze endorfiny - to wszystko tworzy idealny drink mieszany dzięki pocałunkom! Nie wiedzieliście, że pocałunek jest odpowiedzialny za wydzielenie tego samego hormonu wydzielanego podczas wystrzału pistoletu lub skoku ze spadochronem? Przedłuż 20 godzin i 160 minut życia, która poświęcasz na całowanie!
Brzmi jak wciskania nam codziennie ulotka na deptaku lub kicz telewizyjnej reklamy? Z tą różnicą kochani, że to wszystko potwierdzone naukowo reakcje organizmu podczas całowania. Nie ma co igrać z nauką! Trzeba się słuchać faktów:)

"Pocałunki są jak picie słonej wody - wzmagają pragnienie"

Pocałunek francuski, angielski czy eskimoski, trudno prześledzić jego podróż i etymologię. Niektórzy mówią, że gorący namiętny pocałunek przywiózł do Europy Aleksander Wielki, inni twierdzą, że całowali się już jaskiniowcy w celu sprawdzenia możliwości prokreacyjnych kobiet, z kolei w niektórych afrykańskich krajach postrzegany jest jaki totalny abstrakt, dziwactwo, a wręcz obraza.

"Pocałunki to cudowna sztuczka zaprojektowana przez naturę by zatrzymać mowę, gdy słowa stają się zbędne" (Ingrid Bergman)

Gdy całuje nas z troską matka czy babcia, chcą wyrazić tym uczucia rodzinne i bezwarunkową miłość. Całowanie pierścieni królów czy papieży ma na celu okazanie szacunku. Gdy spojrzymy na Judasza, może on też symbolizować zdradę. Bądź też przemianę, gdy szczęśliwy książę przestaje w końcu być żabą. Pocałunek to też ciągła forma przyciągnięcia uwagi w mediach. Złożony na ustach popularnej gwiazdy podczas ważnych uroczystości gwarantuje blask fleszy i nagłówki gazet na długie lata.



"Całowanie to forma przyciągania ludzi tak blisko siebie, że nie widzą w sobie już nic złego" (Rene Yasenek)

Pocałunki na ekranie były u początków kinematografii momentem kulminacyjnym filmu, który wzbudzał podmuch westchnień na sali kinowej. Dziś dalej zachwycamy się pocałunkiem Jack'a i Ross na dziobie Titanica, Kirsten Dunst i Tobey Maguire'a w "Spidermanie" czy podczas słynnej sceny w "Pamiętniku".



Naukowcy podkreślają, że całowanie to cecha i potrzeba wrodzona i występuje u różnych gatunków. Słonie wkładają trąby do swoich pysków. Ptaki składają dzioby. Kanadyjskie jeżozwierze całują się w usta. Małpy z kolei łączą języki imitując ludzki pocałunek francuski z trochę mniejszą gracją.



Co ciekawsze, nasze mózgi zostały wyposażone w specjalne neurony, które pomagają nam znaleźć swoje usta w ciemności. Oby moje nigdy nie zostały uszkodzone! Nic dziwnego zatem w tym, że tyle osób lubi całować się w kinie, a przy zgaszonej świetle i kompletnej ciemności sypialni, odnajdujemy swoje usta bez większych trudności.

Pytanie o pierwszy pocałunek, jest obok pytania o pierwszy stosunek, jednym z najczęściej zadawanych pytań podczas poznawania potencjalnej partnerki czy partnera. Ciekawi nas wiek, jakość, miejsce.
Pocałunki namiętności, zapomnienia, dzikości, zdrady, uśmiechu, długie, krótkie, z języczkiem czy bez, udane bądź nie, niepowtarzalne, jedyne, pierwsze, ostatnie, wytęsknione, nienasycone, wyczekiwane, pobudzające.

Pamiętam ten pocałunek na łóżku nieśmiałości.
Pamiętam tę kanapę pogrywania, przeciągania i igraszek.
Pamiętam kropkę w zdaniu rozstania w jej aucie, by zaraz po kazać się wysadzić na środku drogi.
Pamiętam pocałunek zdradzający uprzednią zdradę i kłamstwo w żywe oczy.
Pamiętam ten przypierający do ściany dzikiego pragnienia i niecierpliwości.
Pamiętam ten odnaleziony pocałunek w ciemności kina.
Pamiętam pocałunek do góry nogami imitujący ten ze Spidermana.
Pamiętam ten w aucie wykańczający weekend pierwszych wspólnych wrażeń.
Pamiętam te pocałunki, które między zębami przepuszczają nie tylko głębokie oddechy, ale i jęki.
Pamiętam te spokojne pocałunki przechodzące w dzikość gry wstępnej, w trakcie i po seksie.




Nie zapoznawaj się z ulotką przed użyciem - śmiało przedawkujcie!;)


Pozdrawiam całuśnie!

Idźcie i całujcie więcej!


Wakacje nauczyciela all inclusive.

$
0
0

Jedną z najważniejszych rzeczy jakich nauczyciel uczy się na studiach nauczycielskich, jeśli takowe wybrał i trafia na wykładowcę z pasją, to fakt iż uczniowie mają przeróżne motywacje do nauki, spośród nich najczęstszymi są szacunek, a przede wszystkim miłość do nauczyciela. Z doświadczenia mogę dorzucić, że uczniów równie bardzo interesuje życie prywatne nauczyciela. Rodzica równie bardzo;)

Jutro zaczyna się kolejny rok szkolny i każde dziecko będzie chciało mi chociażby wspomnieć co robiło przez ostatnie dwa miesiące. Ze wstydem muszę przyznać, że wielu moich koleżanek i kolegów po fachu machnie na to ręką i nie poświeci temu tematowi nawet 5 minut. Możecie się spodziewać, że nie ja. Ja od tygodnia siedzę w Powerpoincie i tworzę lekcje oparte na doświadczeniach własnych i uczniów, bo nic tak nie pobudza dzieciaków do aktywnego produkowania języka jak szansa opowiedzenia swojej jakiejkolwiek historii. To nie przechwałki, to motywacja.

Wakacje nauczyciela. Dla ucznia, mistyczna kraina bez lokalizacji i czasu, do której nie mają dostępu. Odpowiedzi ograniczające się do ulokowania siebie w górach bądź nad morzem, jak dobrze pójdzie, za granicą. Cicho, cicho! Czas na lekcję organizacyjną, podyktowanie wymagań, jaki zeszyt, ile minusów za brak zeszytu czy zadania to jedynka. A poszli mi z tym do kąta!

Moje wakacje były wyjątkowe. Obfite w spełniane marzenia, brak ograniczeń, przede wszystkim narzucanych samemu sobie absolutnie niepotrzebnie. Lipiec był najintensywniejszym miesiącem tego roku. Spełniłam największe muzyczne marzenie stojąc przy scenie i patrząc w oczy ukochanej wokalistki na Open’er Festiwalu. Kolejne dni spędziłam na moczeniu stóp w naszym morzu w upale wrażeń by wieczory poświęcać na spotkania z przyjaciółmi i odkrywanie zakamarków Trójmiasta późnym wieczorem. Ale to już wiecie.



Nie minął tydzień, a kolejny kilometry niezaplanowania przeniosły mnie na krańce wschodnie. Zanim to nastąpiło, dane mi było kilka godzin spędzić w stolicy z osobą, która zawsze dba o wyjątkowość spotkania. Pozwoliłam sobie na jedyny pocałunek tych wakacji. Nic nie czyni namiętności bardziej wyrazistej niż fakt, że jest ona wyszukana, wyczekiwania i niepowtarzalna. Ze schowanym głęboko uśmiechem wspomnień mogłam wyruszyć dalej na wschód.

Spędziłam kilka dni u rodziców mojego szwagra. Co przywiozłam z tej podróży? Serdeczną gościnność schowaną głęboko w sercu docenienia. Ojciec szwagra, przejęty od przekroczenia progu jego domu moim przybyciem i pierwszą wizytą, starał się codziennie pokazać mi inny zakątek krainy swojego życia i otulał mnóstwem opowieści. Nie mam już babci, został mi jeden dziadek. Mało kto potrafi mnie tak rozczulić, jak ciepła gościnność babci częstującą herbatą w starej, ale ciągle błyszczącej zastawie, z własnoręcznie pieczonym plackiem, w którym wyczuwasz całą czułość w niego włożoną. „Moi drodzy przyjaciele”, tak codziennie witał nas pan S., a ja tego starego przyjaciela, który żegnał mnie ze łzami w oczach, i dni tam spędzonych nigdy nie zapomnę.



Wiecie już również, że następnie wiatr powiał mną w stronę naszych zapierających dosłownie dech w piersiach Mazur. Przygód miałam co nie miara. Wprost proporcjonalnie do przeżytych przygód i wrażeń, wróciłam z dodatkowymi kilogramami, które teraz pieczołowicie zrzucam od kilku tygodni, czym się Wam nie chwaliłam;)

Nie zapomniałam spełniać obietnic osób, który mnie pieczołowicie do siebie zapraszały. Tym sposobem wylądowałam w naszym kujawsko-pomorskim. Dopieszczałam podniebienie dobrym alkoholem i jedzeniem, a umysł rozmowami o wszystkim i niczym. Po raz kolejny ktoś postarał się by pokazać mi swoje miasto okiem tubylca, co każde miasto czyni jeszcze piękniejszym. Dla mnie osobiście, żadna zaplanowania wycieczka nie równa się tej, w której gubimy drogę, gdy sami próbujemy odnaleźć się w danym miejscu, lub gdy oddajemy się w ręce tubylca, który pragnie z sercem pokazać nam kawałek swojego świata, do którego daje nam na chwilę klucze.




Ani na chwilę nie zapominałam czasami uciec od wszystkich i wszystkiego i udać się w podróż w głąb siebie z moim małym przyjacielem u boku. Sierpień pozostawiłam dla siebie. Dać odpocząć stopom i kontu bankowemu. Nadrobić braki intelektualne w filmach, serialach, bo o książkach wspominać nie muszę.




Miniony miesiąc krył dla mnie tylko jeszcze jedno wielkie wydarzenie. 19 sierpień rozpoczął się pobudką o 4 rano, by wyruszyć znów w stronę Gdańska, usadowić się na betonie 10 godzin przed koncertem i czekać pod bramą aż wpuszczą mnie na widowisko Justin’a Timberlake’a. Za punkt kulminacyjny wakacji ustawiłam sobie dobiegnięcie do sceny jako jedna z pierwszych. Czy udało mi się? Byłabym sobą strasznie zawiedziona, a mój tyłek nigdy by mi tego bólu siedzenia na betonie na drugi dzień nigdy nie wybaczył, gdyby było inaczej;) Tej euforii, radości, niedowierzania, że parę metrów ode mnie biega, tańczy i śpiewa, jak dla mnie, król muzyki rozrywkowej, nie jest w stanie nic opisać.



Więc czy wakacje nauczyciela to tajemnica nudy? W żadnym wypadku. Czy to coś do ukrycia? Tym bardziej nie. Wakacje mogą być punktem inspiracji dla młodszych by podążać w stronę swoich celów i zawsze docierać do własnych scen marzeń. To czas na rozrywkę, ale i rozwój samego siebie. Ta cała cenna nauka i o wiele więcej czeka moich uczniów w tym tygodniu.

Punktem honoru dla każdego jest pytanie złośliwie każdego roku u schyłku sierpnia: „i co? Wakacje się kończą, co?” Niezmiernie mnie to bawi i nie dotyka. Bo drażni to tylko człowieka bez pasji w zawodzie. Kto mnie zna, wie, że mi się można tylko pytać czy mocno tęskniłam.

Powiem Wam, że ubrania już wiszą uprasowane. Pomysły w głowie na pierwsze lekcje inspiracji na nowy rok szkolny ułożone w logiczną całość. Zapał w sobie rozpalony z zamierzeniem zarażenia go innymi. Niecierpliwość poznania nowych maluchów również odhaczona na liście. Ramiona gotowe do tulenia, dłonie gotowe do żywego gestykulowania by wyjaśnić znaczenie nowego słowa, gardło wytrenowane do entuzjastycznego tonu w głosie.

Wracam z ogromem wrażeń do przekazania. Z bardziej umięśnionymi łydkami przechodzonych wspomnień. Z powoli znikającymi pęcherzami na stopach wędrówek. Paznokcie mają jedynie już odcień bardziej jesienny, ale przyniosę im jeszcze trochę lata na pierwsze tygodnie września.

Nauczycielom wracającym po przerwie i każdemu pracującemu, który nie cierpi poniedziałków, tym którzy zaczynają coś nowego 1 września 2014, życzę niegasnącego entuzjazmu i wstania prawą nogą uśmiechu i otwartości. Zgryźliwości zostawiamy w domu!

Ahoj szkolna przygodo kolejnego roku!





Snap out of it. Otrząsamy się z jakiejkolwiek niechęci!  

Jestem wolna!

$
0
0
Jestem wolna…

Wolna od oczekiwań.

Dorastałam w wiecznym oczekiwaniu. Oczekiwaniu, że przyniosę świadectwo z paskiem. Że nie przyjdę do domu znów z rozciętą głową po zabawach na osiedlu. Że nie przyniosę wstydu rodzicom po wywiadówce. Że wrócę na czas do domu. Że pójdę na studia. Że znajdę dobrą pracę. Że zawsze będę dobra. Jestem dobra w oczekiwaniach. Niewidzialny przyjaciel. A niektórzy mówią, że przyjaciel to po prostu osoba, z której jeszcze nie zrobiło się wroga.

Więc i ja uciekałam i oczekiwałam. Wybawienia. Zmiany. Akceptacji rodziców. Odwrócenia losu. Gwiazdki z nieba. Księżniczki na koniu. Wychowałam się na oczekiwaniu. Uciekałam w świat filmów i oczekiwałam spełnienia marzeń naiwnej nastolatki. Że miłość cię wybawi. Walka o nią i bycie sobą będzie nieodzownym priorytetem. Pamiętam jak cztery lata zaczęłam pisać tego bloga, mój związek wisiał na włosku, a ja w powietrzu czułam, że chyli się ku upadkowi. Tak bardzo oczekiwałam innego obrotu spraw, którego i tak nie uniknęłam. Życie zawróciło. Nie czekało za mną. Ja tylko oczekiwałam. Oczekiwałam, że telefon zawibruje uwagą. Dzwonek do drzwi zadzwoni. Zza okna usłyszę odgłos silnika zmian.

Dziś mijają prawie dwa lata odkąd jestem wolna. Nikt nigdy nie dawał mi wiele czasu zanim znów się zwiąże. Nawet jeśli przekonywałam siebie i innych, że pozwolę sercu odpocząć i zając się sobą, to życie i tak zaskakiwało mnie na swój sposób i stawiało kogoś na mojej drodze. Szczerze powiedziawszy, i ja nie wierzyłam w pozostanie na dłużej wolną. W końcu wychowałam się na oczekiwaniu, nawet wbrew sobie i zdrowemu rozsądku. Miałam swoje założenia odbudowania siebie i poczucia własnej wartości, ale nawet nie tak głęboko ukrywałam cichą nadzieję na księżniczkę na koniu.

Słyszycie to?...

Ja też nie. Nie chwytam się telefonu. Leży gdzieś na dnie torebki. Gdy zawibruje, nie pędzę by odczytać wiadomość od RMFu czy tajemniczego numeru rozpoczynającego się na cyfrę 7, który jest bezczelnie pewny mojej przyszłości i tego, że zna imię kogoś, kto o mnie myśli, nakazując bezzwłocznie odesłać smsa, który mi tę istotę zdradzi. Nie oczekuję.

Całe życie chciałam nie oczekiwać. Miałam na pieńku nie raz ze swoją naiwnością. I w końcu. Nareszcie. Budzę się i nie oczekuję. Nie oczekuję czegoś w skrzynce odbiorczej, kogoś za oknem, nieodebranego połączenia. Wróciłam do pracy. Wróciłam do swojego sensu. Nie mam czasu nawet myślec nad oczekiwaniem. Oczekuję jedynie, że przygotuję lekcje jeszcze lepsze niż poprzednie. Jak opisać to ciągle zaskakujące uczucie, gdy kończysz lekcje, obracasz się, a klasa bije ci brawa? Dla takich chwil warto żyć i wyczekiwać ich więcej.

Ociekam zadowoleniem. Opływam w pomysły. Zapięta na ostatni guzik satysfakcji zawodowej. Wartość rynkowa rośnie. Kilogramy spadają. Mięśnie się rzeźbią. Akcje poczucia własnej wartości weszły właśnie na giełdę i mają się dobrze. Nie ma kobiety, która mogłaby mi teraz to odebrać. Z każdą porażką sercową ostatnich dwóch lat, poczucie wartości stoi twardo, uodporniło się, a oczekiwania pozostają płynne. Może stałam się wybredna, a może w końcu stałam się zmianą, którą chciałam w sobie zobaczyć.



Gdy ktoś się zjawi. Gdy ja będę gotowa. Zaproszę cię na randkę wymiany poglądów, na deser poczęstuję flirtem. Bo tylko czasem mam nieokiełznaną ochotę na…

Ale póki co.

Jestem wolna.

Stay hungry. Stay foolish.

Pozostań nienasycony. Pozostań nierozsądny.




All of these lines across my face
Tell you the story of who I am
So many stories of where I've been
And how I got to where I am

Dawno nigdy się nie kończy.

$
0
0
"Bez kochania nie byłoby po co żyć. Samo spanie, jedzenie po co? Robić, po co? Komu by się chciało wtedy robić? Czytałam kiedyś taką książkę, że ktoś przy kochaniu na kobiecie umarł. Serce mu nie wytrzymało. Uwierzyłbyś, serce. Wszystko w sercu się zbiera. Za dużo się nazbiera i nie wytrzymuje."(„Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesław Myśliwski)

Wolność tak porywczo jest postrzegana jako pozytywne pojęcie. A to smutna ułuda bezkresu możliwości, którą rzeczywistość brutalnie ogranicza. Zatem drobne sprostowanie. „Jestem wolna…od oczekiwań” to manifest niemal upadku moich ideałów. Tak łatwo uwierzyć, że idealistka miłości, jak ja, tak łatwo się uwolniła od wypatrywania dopełnienia z drugą połówką?

 „Bez kochania nie ma po co…” Żadna praca, sukces zawodowy, kolejna nagroda dyrektora, pęcherz na stopie wybiegania i pośpiechu, ból gardła wysiłku głosowego nie jest w stanie tej prostej prawdy ostatecznie odepchnąć w kąt pozornego zobojętnienia.

„Prawdziwa miłość jest raną. I tylko tak ją można odnaleźć w sobie, gdy czyjś ból boli człowieka jak jego ból”.

Można kochać drugi raz po pierwszy raz. Można kochać i raz trzeci, czwarty, dwudziesty. Człowiek jest wypełniony hormonami za to odpowiedzialnymi. Mało romantyczne, aczkolwiek równie prawdziwe. O miłości można mówić wiele. Że nigdy nie wiadomo czy ostatnia jest pierwszą, czy pierwsza ostatnią. Ile ludzi, tyle miłości. Nie powinno się porównywać z uwagi na ewentualne urażenie postronnych czy możliwe wypomnienie w domniemanej przyszłościowej kłótni.

Nie odwiesiłam oczekiwań na wieszak dobrowolnie. Rozjechałam je z równie wielkim szokiem jadąc samotnie autem. Ich nagły brak wgniótł mi maskę, rozkazał uzupełnić olej bezmiłości jakimś substytutem. Jestem samotnikiem. Odkąd pamiętam szukałam samotności w innych, pośród ludzi. Doszłam jednak też do wniosku, że cztery puste ściany to tylko już przeterminowana metafora samotności. Tak, ciągle jestem tą osobą, która widzi, że cień mojej lampy układa się w literę „E” na suficie, jakby śmiał mi się w twarz mojej samotności, rozkazując ani na chwilę o niej nie zapominać. Nie zapomniałam. Czuję. Samotnieję w dalszym ciągu. Jedynie bez rwania się do telefonu, okna, jakiegokolwiek innego środka przekazu przepływu osób.  

Co z tą miłością. Istnieje ta największa czy nie? Jeśli tak, to jest to ta, o której się nie mówi. Ta, o którą każdy boi się zapytać, nikt nie wie jak ją ugryźć, rozgryźć, zmiażdżyć. Może ta, na którą zakładamy embargo milczenia i zakazu wspominania. Albo to ta, którą tak skutecznie uciszyliśmy w tłumie, że nikt już o nią nie pyta. „Jak ona miała na imię? O matko faktycznie, ktoś taki był w twoim życiu! Co u niej?” – nie mam pojęcia – pada głucha odpowiedź. Może ten brak pojęcia, to faktycznie brak umiejętności ogarnięcia jej ogromu. Może to ta ostatnia. To ta z banalnych piosenek, która sama trzyma się piosenek wywołujących wspomnienia i albo zatrzymujemy się na niej z uśmiechem albo czym prędzej przełączamy na następną jak oparzeni. To możliwie ta, kiedy podczas zapytywania samego siebie czy zrobiłabyś znów te wszystkie szalone rzeczy by przeżyła, odpowiedź pada twierdząca. Twierdzące pierwsze wejrzenie zrobiłoby to samo wrażenie. Bo od pierwszego wejrzenia dowiadujemy się o człowieku najwięcej. Z zaskoczenia człowiek przez ułamek sekund jest oślepiony otwartością, a my widzimy go na wskroś. Przypadek, który złośliwieje w przeznaczenie.

„Są takie oczy, nie pozna pan po nich, że płakały. Wystarczy je otrzeć. A są takie, że płacz długo w nich stoi, nawet gdy dawno płakały”.

Nikt mi nigdy nie powiedział jakie mam oczy. Na pewno zawsze były płaczliwe. Czy widocznie, nie wiem, wydaje mi się, że szybko potrafię zakryć świeży płacz. Zdradzę Wam sekret wolności od oczekiwań. Sprawiły, że przestałam płakać. Z tęsknoty, rozczarowania, przeładowania, samotności. Wbrew pozorom, to najsmutniejsze, co mogło mi się przytrafić. Dawno nie płakałam. Dawno skończyło się wczoraj, gdy mnie zalałaś wspomnieniami.



„The magic never ends. If it does, sue me.”

Sometimes I think I should sue you for so many things.

Ty wiesz…

BEZWOLNA.


https://www.youtube.com/watch?v=3lTstsWb810

FAKTyczny zbiór mojej duszy.

$
0
0
Poranki są najokrutniejsze. Dezorientujące. Tulące chłodem i budzące dźwiękiem wyobcowania. Noce są łaskawsze. Do snu tuli wieczór poprzedzony i ukołysany pracą do zmierzchu i fizycznym zmęczeniem. Tlące się myśli, które w czasie wolnym wypalają się w podświadomości i zazwyczaj nie dawały spać, nie mają czasu się zaiskrzyć. Zapałki są zbyt mokre od potu wysiłku dnia minionego. To poranki. Bezwzględne poranki. Gdy wybudzam się ze snu, który śmieje mi się w twarz i sprawia, że przez chwilę nie wiem gdzie na suficie leży kres jawy a sennej zmory. Jeszcze przed sekundą mordował mnie jakiś szaleniec, ratowałam świat przed zagładą, spadałam w otchłań, doprowadzał do szewskiej pasji uczeń w szkole albo ktoś całował mnie po szyi zniecierpliwienia i cielesnego wygłodzenia i już prawie dochodziłam…dryń, dryń! Budzik, czas wstawać do nowego dnia. Bezlitosny poranek. Coraz ciemniejszy, coraz chłodniejszy, a tuż przed nim sen, który przed chwilą kreował inną rzeczywistość. A za nim policzek wymierzony lodowatą wodą by zmyć całą gamę porannej fali przemyśleń, które zazwyczaj kryła za sobą noc tuż przed snem. Zegar biologiczny przestawił czas. Tik tak, tik tak. Dziś życie chodzi na wspak.



Widzicie? Tam naprzeciw? Ja też nie. Nikt nie siedzi. To tylko hipsterskie krzesło z napisem „za niezwyczajne życie” mające zachęcić…właśnie, do czego? Jeśli do zapijania życia, które nie jest dla nas wystarczająco niezwyczajne, to jak najbardziej mogę na tym krześle siedzieć. Sączę czerwone wino i chłonę szczegóły powoli otwierając naczynia myślonośne. Pasją mojego podniebienia, jest wypróbowanie nowych smaków, zatem uprzednio odwiedziłam kawiarnię, z której uciekałam gdzie pieprz wypala, bo ani kawa nie dościgała jej reklama, a pan na boso przerażał swoją brodą wymądrzania. Następnie łosoś, fasolka szparagowa i puree. Wątpliwej jakości w niezasłużenie zapełnionej restauracji. Nie uraczyłam ich swoją dłuższą obecnością po posiłku. Żadna ściana nie była przyjazna. Pobiegłam czym prędzej do otwartych przestrzeni by usiąść na wcześniej już wspomnianym krześle niezwyczajnego życia. Tak bardzo niezwyczajne i sztuczne, że piekielnie zatęskniłam za tym zwyczajnym.

Jestem obserwatorem. Rzeczywistości, zwłaszcza tej ciągle ulegającej zmianom. Bo jak dojrzeć zmiany w sobie i do nich dążyć, gdy nie widzi się tych dookoła. Porównania wyglądają zza każdego rogu, aż proszą się o słowne ożywienie i wspomnienie.

STOP! Pobawmy się. W fakty udowadnianie przez upartą konsekwencję obserwacji i czynu.

Faktem pierwszym jest, gdy do każdego i wszystkiego podchodzisz z uśmiechem, to jakość usługi i kontaktu wzrasta. Wsiadając do taksówki, czeka cię zniżka, za uśmiech lepszy niż napiwek, tobie jako deser zostaną podane przemyślenia z ciekawych obserwacji samego taksówkarza. Jedzenie w restauracji zostanie przyniesione prędzej, a znużona pracą ekspedientka ubierze swoją twarz w uśmiech ulgi, gdy do zwykłego „dziękuję” dodasz proste przymiotniki jak „uprzejmie, ślicznie, bardzo”, patrząc przy tym sprzedawcy prosto w oczy. Dziewczyna, która przed chwilą kłóciła się przez telefon z chłopakiem, który potraktował ją jak śmiecia, poczuje się choć ciut lepiej, gdy poczęstujesz ją uśmiechem wyrozumiałości i odrobiny współczucia, broń Boże litości. Nie można przecenić siły uśmiechu.

Wspomniany wcześniej mężczyzna poruszający się na boso, jakby chcąc wyeksponować swoją elokwencję ilością brudu pod stopami, podczas nota bene biznesowego spotkania, obudził we mnie ochotę krzyku „co ja tu robię, co się dzieje?!”



Faktem drugim jest, gdy spacerujesz w rytmie Banks i rozpuścisz do tego włosy, masz gwarantowane milion spojrzeń mężczyzn i kobiet. Niepotrzebny dekolt, spódniczka, obcasy. Jedynie ta prosta pewność i kobiecy pazur w chodzie.

Nie jest jednak źle. Przebłyski człowieczeństwa me oczy też uświadczyły. Szczera radość wytęsknienia przy spotkaniu przyjaciółek, gdy co kilkanaście minut dołączała do spotkania każda następna. Chwilę później rozlegają się brawa, które dezorientują lekturę mojej książki. Chłopak oświadczył się dziewczynie. Niczym niezmącony entuzjazm i wzruszenie na twarzy, same wywołały uśmiech i na mojej duszy sentymentów. Myślę: „E. Ty niewidzialna, a życie dookoła ciebie się toczy.” Kiedy przyjdzie czas na moje? Gdzie moje łzy pozytywnego wzruszenia? Gzie moje kwiaty? Gdzie wino nalane przez kogoś innego niż przez siebie samą? Gdzie moje wielkie TAK?




Faktem trzecim jest, gdy zmieniasz tempo i zaczynasz spacerować lub opierasz głowę zmęczenia o szybę pociągu w rytmie np. Sam’a Smith’a , dostajesz innego rodzaju spojrzenia i atencję. Przyciągasz smutkiem. Wtedy zdarza się, raz na milion świetlnych lat, że ktoś mi podaruje uśmiech, gdy go potrzebuję. Może słyszy nostalgiczny śpiew mojej duszy w wyrazie twarzy, a nie tylko ze słuchawek? Pragnę w to wierzyć.  Dobrze tulić nieznajomych spojrzeniem uwagi i uśmiechu. Nigdy nie wiesz jak bardzo tego w danej chwili potrzebują.

Zwykła sobota uderzyła mnie świadomością bycia częścią minionej generacji. Pokolenia Wieczorynki polskiej. Bawił nigdy niezłapany zając przez wilka. Usypiał Miś Uszatek. Marzeniem był Reksio. Kochałam „widzenie kotecka”. Generacja podgrzewania wody do kąpieli grzałką w zielonym, blaszanym wiadrze. Kąpieli i snu dzielonych z rodzeństwem w ramach oszczędności. Jedzenia szczawiu, kąpania się w błocie, próbowania piasku. Kupowania Coli „na miejscu”, która spadła do rangi kupowania piwa na miejscu przez ulicznych alkoholików.  

Faktem czwartym jest spokój i mniejsza agresja w powietrzu i słowna odkąd ojciec wyprowadził się na wieś by mieć bliżej pracy. Faktem jest, że dzięki temu mogę dbać bardziej o samoocenę i samopoczucie mojej mamy. Koniec z jej wieczną depresją. Zalewam ją ciepłym kakao i bułką z powidłami przyniesioną do seansu „Klanu”. Życie teraz jest nowelą bardziej przyjazną. Nie, nie tęsknię za ojcem. Fakt niepodważalny.

Generacja kaset wideo. Mało kto wie, że takową miałam w domu. Zapisywanie klientów w zeszycie i naklejanie numerów filmów na jaskrawo-żółtej nalepce. Urodziłam się w filmach. Pokolenia lodów o smaku dzieciństwa, które teraz są częścią kolejnej fali hipsterskich knajpek o całkiem pokaźnych dochodach. Nie bywałam za granicą, nie leciałam samolotem. Kiedyś naturalnym było dzielenie wszy, wspólnej ospy. Dziś to wstydliwa epidemia poddająca w wątpliwość kompetencje rodzica do zachowywania higieny swoich pociech.

Bezkonkurencyjnym faktem piątymjest ciągły ból towarzyszący pytaniu mnie o dzieci. „E. co z dziećmi?” – „Jak myślisz? Przecież wyobrażasz sobie mnie bez dziecka?” W końcu ktoś zapytał „Jak?”. „E. co zrobisz by mieć dziecko?” Ostatnio usłyszałam piękny komplement. „Dziecko, którego nie będziesz matką, straci niebywałą, bezwarunkową i oddaną miłość rodzica”. Tak, ten fakt ciągle wywołuje łzy, zwłaszcza, gdy bliżej mi wieku, w którym zajście w ciążę jest coraz trudniejsze. Przed przyjaciółką, która poinformowała mnie, że kolejna nasza znajoma jest w ciąży, a kolejna para znajomych się zaręczyła, nie musiałam udawać. „Kochana, to wszystko tak piękne wiadomości. Ale ja to zaraz w depresję wpadnę, na kolejną dobrą wiadomość”. Nie, ja naprawdę całkiem dzielnie daję sobie radę. Podnoszę się, gdy chwytam w ręce dziecko przyjaciółki, które widać, że mnie uwielbia. Opadam, gdy nie do mnie mówi „mama”.

Jestem częścią pokolenia kiedy ubierała mnie firma Mama i Tata z NIEograniczoną odpowiedzialnością. Nie przejmowałam się w najmniejszym stopniu marką, jakością, stanem używalności. Każdy ogromny sweter z truskawką nie był mi straszny. Jestem pokoleniem taniego wina, składania się na oranżadę. Wkradania się na ogrody działkowe, podpalanie z ciekawości trawy, podkradania z domu rzeczy potrzebnych do rozpalenia ogniska na niezamieszkałym podwórku. Pisanie węglem po ścianach opuszczonego budynku. Pociesza nieznacznie fakt, że dzieci mają w sobie jeszcze jakiś zmysł kolekcjonera, który niestety szybko obumiera. Zbierają chwilę kapsle, karteczki. Skaczą w gumę, gdy tylko widzę na przerwie, dołączam i udowadniam jaka to zabawa, która nigdy nie powinna zniknąć z podwórka. Nie pamiętam kiedy ostatnio jakaś dziewczynka wyciągnęła gumę do skakania na przerwie…Poskakałabym w docenieniu prostot przeszłości.



Faktem szóstym i niezmiennym jest nieokiełznana wiara i pragnienie miłości. W ludzi wierzę mniej. Faktem jest, że rano nie budzi mnie budzik. Nie budzi mnie nic innego jak pragnienie zakochania bez pamięci. Bezgranicznego zaufania. Niezależnej zależności. Ciepła. Bliskości. Bezpieczeństwa. To tak odległe, że aż przeraża, że już nigdy nie natrafię na bilet do tej krainy. Dlatego:

Nie wiem,
Nie wiem co by się stało,
Co by się wydarzyło.
Lepiej nie budź.
Nie budź mojego pragnienia.
Schowałam je między kartki najgrubszej książki na ślepo, by nie wiedzieć gdzie po nie znów sięgnąć.
Potulnie śpi pod kołdrą kurzu zapomnienia.
Tak, kurz jest ulotny, łatwo go zdmuchnąć.
Dlatego proszę, nie budź.
Chcę spać.
Nie śnij mi się.

Bo, gdy już zdecydujesz się mnie obudzić, to nie możesz zniknąć. Będę wygłodniała. Zachłanna. Bo tęskniłam za tobą dłużej niż zamierzałam i jak już złapię, to nie wypuszczę.

Bo, gdy mam o co, walczę zażarcie.


Żarliwie wyglądam w przyszłość. W przyszłość spełnionych faktów, odbiegając od mitów.  


Starcie nowego ze starym.

$
0
0
Stronię od telewizji. Unikam wszystkich „Szkół”, „Trudnych spraw” i „Dlaczegów ja” – zwraca je moje intelektualne ja. Palec ucieka jak oparzony od stacji nadających bloki reklamowe. Oglądając każdy mecz Mistrzostw Polski w Piłce Siatkowej bardzo przeklinałam nie na stracone punkty, ale papkę serwowaną przez reklamy. Niestrawność intelektualna zapewniona od pierwszych minut! Każda reklama nakazywała nabycia usług internetowych, tabletu, telefonu bądź innego „ułatwienia” komunikacyjnego dzisiejszych czasów. Upośledzenia komunikacyjnego, rzec powinnam.

Pamiętacie Zaczarowany Ołówek? My, pokolenie lat 80-tych i wstecz, wyrastaliśmy na niczym więcej jak skromnym marzeniu wyczarowania czegoś Zaczarowanym Ołówkiem. Bujaliśmy się na trzepakach skromnych obrotów marzeń. Nie byliśmy bezczelni w wymaganiach. Do dziś pamiętam pierwszego pluszaka z trochę wyłupiastymi oczami. Rosnąc ujrzałam, że to chyba jeden z najbrzydszych misiów jakie istniały. Jako dziecko jednak, wytarmosiłam go bezwarunkową miłością wynosząc na piedestały. Pamiętam pierwszą gitarę, płytę CD, pierwsze przeczytanie książki. Lata 80-te, ich owocami dzieci nadziei, urodzeni między porozumieniami sierpniowymi a obradami Okrągłego Stołu. Te lata miały swój zapach. Dzieciństwo smakowało tak wyraźnie, miało tak dotkliwe powierzchnie, liczne siniaki i zadrapania, historie do przechwałek na podwórku. Sprzęty pachniały. Pamiętacie zapach przegrzanego odkurzacza? Rozgrzanego telewizora? Widzicie opiłki kurzu w powietrzu, gdy oglądacie na projektorze bajki przesuwane po niepowtarzalnych slajdach wielkości pudełka od zapałek?

 A telefon stacjonarny? Posiada ktoś jeszcze taki? Dzwoni jeszcze prócz natrętnych telefonicznych domokrążców, którym się już nawet zadków ruszyć nie chce, by prawdziwie zachęcić klienta? Kiedyś telefon miał swoją specjalną półkę w domu. Rozmowy godzinami nie umniejszały potęgi słów. Nie rzucaliśmy słów na wiatr. Nie „odhaczaliśmy zaliczonego” spotkania w postaci rozmowy przeprowadzonej w biegu między jedną a drugą czynnością. Kiedyś podkradało się słuchawkę. Rozmowa przez telefon była czymś arcyważnym. Dziś nasze telefony są smart, by nas ogłupić. Telefon to też odtwarzacz muzyki, notatnik, aparat, radio, gazeta, powie Ci jak wywabić plamę z czerwonego wina i jak upiec chleb. Upośledził czynności, które potrafiliśmy kiedyś wykonać sami. Co gorsze, czynności, które dzielic można było z drugą istotą ludzką.  Ekrany coraz większe, piksele zaraz za nimi, ostrość obrazu mająca oddać autentyczność rzeczywistości. Technologia zakłada, że niedowidzimy natury dookoła, oferuje nadperfekcję z góry zakładając, że chcę więcej, wyraźniej, ostrzej niż widoki za oknem.

Zaczarowany Ołówek się nie wypisał. My go już nawet nie wyciągamy. Wyobraźnia ledwo przędzie, gdy jesteśmy bombardowani ofertami z reklam, billboardów, telefonów czy telewizorów. W przesycie możliwości nie umiemy ustalić priorytetów. Im więcej nabywamy, tym więcej budujemy barykad nas od siebie oddzielających. Jak wygodnie powiedzieć, że informacja o tym kto, jaką dziś piosenkę wysłuchał, jaki film obejrzał, za jaką książkę chwycił jest wystarczającym kontaktem i zwalnia nas z przyjemności spotkań w cztery oczy. Mój telefon praktycznie nie dzwoni. Chyba, że to natrętna telefonia komórkowa, z którą nie mam nawet podpisanej umowy lub uczeń odwołujący korepetycje. Ostatnio skontaktowała się ze mną koleżanka z podstawówki; taka, z którą nie pójdziesz już na kawę, ale chętnie zatrzymasz się między półkami sklepowymi na dłuższą pogawędkę. Zadzwoniła z zapytaniem czy otworzyłabym jej dziecko na naukę. Zanim się zorientowałam minęła prawie godzina, a ja zaczynałam kolejną lekcję. Rozmawiałyśmy o wszystkim. Słowa ważyły, miały kilogramy wartości, odciążały zmęczenie fizycznie, podnosiły na duchu. Telefon posłużył za telefon, a nie wymieniarkę informacji.

Przepraszam, ale dlaczego zdjęcia stały się źródłami informacji zamiast źródłem wspomnień? Ilu z nas sięga do folderów, wyciąga je na kolana i wspomina? Podczas jakichkolwiek spotkań rodzinnych, zawsze staram się przekonać do obejrzenia starych kaset wideo bądź fotografii. Nic nie doprowadza nas do łez śmiechu, tak jak nasze przyzwyczajenia i wygląd z dzieciństwa. R. obrażony stojący wiecznie w kącie. Słodki D. oblizujący całe dzieciństwo z ust gumy Mamba. Komicznie nawiedzona I. ściskająca kota i wiecznie podśpiewująca. Wymądrzająca się O. i wiecznie zgrywający dorosłego S. ze swoimi zrywami szalonych pomysłów. Mamy to wszystko na niewyraźnych fotografiach, źle wykadrowanych, nie do końca dobrze uchwyconych, ale idealnie trzymających dane chwile w garści, które wymagają ciągle dopowiedzeń i odnawialnych opowieści. Dzisiejsza wyrazistość i częstotliwość zamyka mi usta. Nie musimy nic tłumaczyć, informacja przekazana, lans odhaczony. A w razie gdyby informacja na zdjęciu była niejasna, magicznym krzyżykiem możemy dodać wysyp słów, które upewnią nas w tym, co widzimy na załączonym obrazku. #nigdytegoniepojmę.

A szkoła, szacunek i autorytety? Żaden nauczyciel nie dawał mi linijką po łapach, by musieć wzbudzić szacunek i chęć do nauki, a mimo to nie musiałam być zmuszona by usiąść do biurka. Dziś dziecko mnie pokopało, popchnęło i wrzasnęło na mnie. Dowiedziałam się, że w przedszkolu wbił pani widelec w rękę, gdy go zdenerwowała. Wczoraj, gdy koleżanka zapytała uczennicę czy ćwiczy w domu logopedię, bo to ważne, usłyszała, że to pani jest od tego by z nią ćwiczyć. Uczenie angielskiego wybrałam dawno temu, gdy dorastaliśmy w pewności, że znajomość języków otworzy nam granice świata. Wplatanie w lekcje filmu, piosenki, gazety czy historii królów czy ciekawych miejsc udowadniało przejęcie przedmiotem i uczniami oraz pasji nauczyciela. Moim korepetytorem było MTV. Akcentu uczyły piosenki Madonny czy Celine Dion albo seriale. Nie chciałam by jakiekolwiek obce słowo mnie ominęło z obawy, że nie nazwę tych wszystkich wielkich spraw świata. Moi rodzice nie przeganiali nas od telewizora, bo zorientowali się, że gapienie się na bajki Tom’a i Jerry’ego czy Kaczor’a Duffy’iego jest równie kształcące jak tłumaczenie geometrii. „I think I saw a pussycat!” , „What’s up Doc?”. Oglądanie telewizji było najlepszą formą chłonięcia języka, który z kolei był naszą drogą na Zachód.

Nie jesteśmy już krajem wychodka wschodniej Europy. Bieda za płotem nie jest już nasza. Raczymy się zagranicznym słońcem, luksusem hoteli. Ledwo pamiętamy co to wystawianie w kolejkach, niedostatek dóbr, kupowanie na kartki. Tradycyjność kogla-mogla zastąpiliśmy wyszukaniem parasolki w dystyngowanie wyglądającym drinku. Zaczarowany Ołówek malował nam kiedyś wielkie marzenia. Chcieliśmy zaprowadzić pokój na świecie, projektować ubrania na najważniejsze światowe wybiegi, przewodniczyć prosperującej firmie, zostać liderem w swojej dziedzinie. Wyrastaliśmy w otoczeniu idoli i wzorców, orientowaliśmy się w polityce chętnie, nie wybieraliśmy na karcie głosowania mniejszego zła, ale dokonywaliśmy świadomego obywatelskiego wyboru reprezentanta naszych nadziei na przyszłość. Dziś Zaczarowany Ołówek łamie się co rusz, gdy włączamy telewizję i śledzimy batalię klaunów w pokojowych czasach, którzy postanowili wybrać politykę jako karierę zawodową. Nie ma już polityki, jest tylko sztuka performancu i pseudo skandalu.

Można wręcz powiedzieć, że żyjemy snem, który sobie wyśniliśmy. Ale śpimy w domach czy mieszkaniach na kredycie, pod kołdrą sprezentowaną przez kogoś, wśród mebli wziętych na raty. Dzwonimy z telefonów firmowych, jeździmy autami służbowymi, za benzynę płaci czasem pracodawca. Nie zbieramy oszczędności, oplatamy się długami. Pozornie idziemy „na swoje”, a nadal żyjemy tak naprawdę „na krechę”. Zanim nasze własności faktycznie staną się nasze, będziemy na emeryturze i może zanim zamkniemy oczy na wieki, spojrzymy na życie faktycznie nasze. Nasi rodzice „nie zbijali majątku” czy „nie dorabiali się kokosów”. Oni gromadzili majątek życia. Pieli się powoli po drabinie. Każdy nowo nabyty przedmiot był swoistym zwycięstwem. Samochód mógł być uszkodzony, lądował w naprawie i wyjeżdżał lśniący. Wakacje nie były all inclusive, miło było, że w ogóle razem. Moja matka otrzymuje 600zł emerytury. Tyle państwo jej płaci za szóstkę wykształconych dzieci, które zarabia na państwo, płaci podatki, bierze raty, a owoc naszego żywota i tak zje ZUS. Dlatego koniec końców, jestem piekielnie dumna, że niedawno sprawiła sobie pokryte rdzą Tico. Nikt nie zmył z jej twarzy dumy i dziecięcej radości. Moja mama nie umie włączyć komputera, napisać ani odczytać smsa, chwała jej za to. Ale można powiedzieć, że odpicowała sobie brykę. Kupiła białe kołpaki, nowe pokrowce na siedzenia, preparaty przeciw rdzy, a Tico lśni. Ona zdobyła swój majątek, nie rozłożyła go na wieczne oddanie. Wzięła go pełnymi garściami i korzysta ile może, wsiadając za kółko po tylu latach przerwy, jakby to było wczoraj.

Moje pokolenie na zawsze pozostanie już nowoczesne i staroświeckie. Analogowe i cyfrowe. Z high definition i zaśnieżonym, czarnobiałym obrazem. Globalne i lokalne. Patriotyczne i apatyczne zarazem. Z poczuciem obowiązku wobec wyznaczonych zadań i walczącą w nas emancypacją, która woła o bunt wobec istniejących norm. Jeśli nie dokonujesz wewnętrznej i zewnętrznej transformacji co parę lat, zostajesz w tyle. Obciachem jest nie wyprowadzić się już w trakcie  studiów, nie kupić chociaż najdrobniejszego grata i nie zamieszkać w kawalerce lub na pokoju w mieszkaniu studenckim.




Ja dziś krzyczę, bo widzę, że morze możliwości się przelewa, tworzy powodzie, nie zapewnia tratw, dzięki którym moglibyśmy się znów do siebie zbliżyć. Nie widzimy machających białych flag w oddali, skupiamy się na swoich przebitych kilometrach, włączamy GPS, Endomondo i pokazujemy światu ile osiągnęliśmy. Informujemy, ale nie koegzystujemy. W świecie wirtualnej interaktywności, ta ludzka odmiana obumiera. Tak samo jak nasze relacje międzyludzkie, na które najlepszym rozwiązaniem jest rozwód. „Wytrzymywali” nasi rodzice i dziadkowie, my żyjemy w przeświadczeniu o ciągłej odnawialności i tego, że w morzu możliwości, czeka na nas lepsza wersja naszych pragnień. Słowo ostateczność zastąpiliśmy odnawialnością. „Kocią łapę” zastąpiły „związki partnerskie”.

Zmieniło się nazewnictwo, ale pragnienie wypływające z wewnątrz pozostaje takie samo. Panicznie obawiamy się starości. Najbardziej tej przeżytej w samotności. Ta wizja nigdy nie była tak realna, jak teraz, kiedy żyjemy w czasach kół ratunkowych, wyjść awaryjnych, lepszych wersji siebie, niedotrzymanych obietnic i odnawialnych przysiąg.

„Kupujemy dziś, bo rachunek przyjdzie jutro. I dopóki mamy otwarte linie kredytowe, stać nas na wiele, na wszystko. Poza odwagą wejścia do pustego pokoju i budowania z niczego.” (Paulina Wilk „Znaki Szczególne”)



Tęskniąc za prostotą świata, relacji i ludzi. 

Na powrót rozczulone serce.

$
0
0
https://www.youtube.com/watch?v=lEp7_9IpP5Y



Jestem wdzięczna memu sercu. Przypomina mi o sobie kiedy odganiam się od niego jak od natrętnej i ospałej muchy mijającego lata. Sunę po kilometrach przywróconych obowiązków po powrocie do pracy i łapię się na myśli, że cała moja czułość już ze mnie wypłynęła, upłynęła, odpłynęła, utonęła. Że moja WSM wypisana węglem na opuszczonym budynku marzeń z dzieciństwa = Wielka Szalona Miłość już mi się przytrafiła i nie ma już czego dla serca wypatrywać i chodzę pogodzona z tą myślą. Wodę można spuszczać leniwie w wannie spokojnym nurtem albo wykręcać boleśnie jak z brudnej szmatki. Tak wiele razy czułam się już jak wykręcana ścierka do brudnych naczyń uczuciowych.

Ale jestem i niewiele mi potrzeba. Jestem wdzięczna. To uczucie obecnie wypełnia mnie po brzegi. Trudno wyprowadzić mnie z równowagi, nie przelewam ani nie rozlewam siebie, nie kipię złością, niczym poza spokojną wdzięcznością. Bawią mnie bezsensowne kłótnie. Cierpliwie wysłuchuje cudzych żali wylewanych przez słuchawkę lub na spotkaniu z przyjaciółmi. Dusza przeżyła swoje lata, wydłuża i wyprzedza życie ciała. Dlatego tak dobitnie zgadzam się ze słowami Meryl Streep i nieświadomie dawno je już sama w życie wcieliłam:
“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.
Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować. Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem, hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem. Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.
Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę, że w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“
Jestem gotowa na jesień. Nie boję się jej. Czekam na nią z bardziej otwartymi ramionami i kolorami w sercu niż na minione lato i wiosnę. Nie boję się chłodnego wieczoru, samotności pod kocem, ciepłem gorącego kubka, czytanej lektury, płaczu nad ulubionym serialem w odosobnieniu.
Moje wdzięczne serce pozwoliło dawno pogodzić się ze sobą i porażkami po wyboistej drodze jaką musiało przejść. Przytulam się czym i kim się da. Jestem wdzięczna sercu, że tak wiele widzę, tak wiele dobra potrafię wsiąkać ze spraw z pozoru błahych.

O ciepło mojego serca dbają drobne gesty, przypadkowe myśli, wyskakujące z zakamarków, przywołując nieśmiały uśmiech duszy.
W tym tygodniu był to zachwyt nad wschodzących słońcem, które, dla uważnych, wstaje ubrane w zupełnie inne kolory niż letnie słońce.
To fala nieustannych pomysłów i odżywionej pasji w swojej pracy, która skutkuje niesamowitymi rezultatami pośród uczniów. Inna organizacja pracy i konsekwencja w jej utrzymaniu działa cuda.
To oglądanie z dzieciakami Tom’a i Jerry’ego podczas zastępstwa na świetlicy i wspólne wybuchy śmiechu.
To sześcioletni O. który spędza ze mną godzinę na świetlicy i, choć go nie uczę na co dzień, nie odstępuje mnie na krok, gdy widzi na przerwie. To O. który dopiero po czasie pojmuje, że nie jestem uczennicą, ale nauczycielem w tej szkole i nie wyprowadzam go z błędu, gdy mówi do mnie na „ty”.
To O. bawiący się z dziećmi na placu zabawy, a ja pilnująca ich na ławce, kiedy to O. podbiega nagle, siada na ławce, kładzie mi głowę na moim ramieniu i oznajmia z bezwarunkowym bezpieczeństwem w głosie „zimno mi”. To ja, w chwili, gdy mały O. przypomina mi o całej czułości we mnie drzemiącej.
Bo Twojej czułości nie musi rozbudzić inny dorosły, płeć przeciwna czy ta sama. To może być mały gest, to może być chwila. Może to zmieniające kolor liście, podmuch ciepłego powietrza w nadchodzącym chłodzie. Wschodzące słońce. Uśmiech nieznajomego w samochodzie obok, stojąc na czerwonym świetle. Dla mnie był i ciągle jest to O. Nie wiem kto, kogo bardziej wypatruje na przerwie.
Ładuję akumulatory na różne sposoby. Ładuję czułość w siebie na nowo. Odnawiam siebie, która oddawała się osobom lub czynnościom, które nie do końca były nią.
Przytulam się wszelako. Przytulają mnie nowe piosenki. Przytulają mnie łzy wzruszenia na świetnej lekturze (Tutaj gorąco polecam nowość książkową w Polsce „Czarne Skrzydła” Sue Monk Kidd), o ciepło dba herbata z miodem, koc i grubsze skarpetki. Wracają do mnie nieśmiało łzy, które za długo chowały się po kątach ułudy wiecznej siły. Świadomie wybieram opuszczenie gardy. Płaczę, ale nie daję się temu zwariować i w tym utonąć. Wymijam ojca przypadkiem na ulicy. On mnie nie poznaje, wołam go. Nie widzieliśmy się trzy tygodnie, a mnie jednocześnie zasmuca i rozczula jego skrępowanie i próba podania mi ręki. Rozdzielenie sprawia, że ojciec w odosobnieniu dziczeje. Mało się odzywa, nie wie jak przywitać się z córką napotkaną przypadkowo na ulicy. Ale ostatni raz, gdy go widziałam, znalazłam książkę, którą teraz czyta. Ojciec czyta. To też mnie rozczuliło.
Przytulam się dobrą energią, którą staram się w sobie hodować. Czasem sny dają się we znaki. Nie wiem co ma oznacza sen, w którym trzymam zakrwawione ucho, które mi odpadło. Nie wiem po co śnisz mi się ty, ty, czy ty. Sny niepokoją, ale zaraz zasypiam i śni się nowy. Budzę się i nastaje nowy dzień, w którym kto wie, kto mnie znów zaskoczy. Co wzruszy, co przytuli, co rozczuli.
Zdradzę Wam sekret. Nic nie rozczula mnie obecnie bardziej niż ogromna pewność i chęć adopcji dziecka.
Wracam na kanapę i przytulam się nowym, polskim odkryciem muzycznym, które Wam gorąco polecam na chłodne wieczory. A wy myślcie ciepłe myśli. Razem ze mną. Jakoś potrzeba mi ich teraz.

https://www.youtube.com/watch?v=hFcxghIdPiM

Wybaczcie za znowu białe tło, ale za każdym razem, gdy wklejam cytat, to się niestety zmienia i nie przyjmuje moich zmian w tle i kolorze czcionki;/ Polecam po prostu zaznaczyć tekst przy czytaniu lub czytać na

http://infatuation-junkie.blog.onet.pl/2014/09/28/na-powrot-rozczulone-serce/

Wpływając na spokojne wody siebie.

$
0
0
Otulam Was.

https://www.youtube.com/watch?v=9sLW5hT6NwE

Ludzie lubią grac, pogrywać, wygrywać. Gorzej im idzie przegrywanie, tutaj wygrywa frustracja i łatwe wybuchy złości i nieumiejętność przyznania się do błędu i porażki. Wtedy znikają z pola bitwy. Tyle ich widziałam. Nawet kurzu za sobą nie zostawiają. Czasami zapominam, że byli.
Nie przepadam za grami. Nie rozumiem fenomenu kasyn i konsol gier. Tęsknię za Pegasusem. Jeśli gry, to ewentualnie strategiczne lub wyścigi samochodów. Nie te, gdzie liczy się wynik, ale przebyta droga i doświadczenia z niej płynące.

Mało rozmawiamy, jeszcze mniej pytamy, a najrzadziej szczerze odpowiadamy. Ostatnio osoba, którą widziałam raz w życiu i po której bym się nie spodziewała, zadała trzy najodważniejsze pytania, wykazując się miłą troską.

„Czy wszystko z tobą dobrze?”
„Czy jesteś szczęśliwa?”
„Czy wiesz co i kogo chcesz od życia?”

To pytania trudne, łatwo można w nich przegrać pewność siebie, postawić na złym polu rosyjskiej ruletki życia i już nie wiadomo czy bardziej boimy się i nie ufamy intencji pytającego czy raczej własnych odpowiedzi. A są to pytania, które każdy człowiek dbający o własny rozwój, powinien sobie od czasu do czasu zadać.

Bo my lubimy chować się za pewnością siebie. A to przecież ułuda łodzi, której nie zatopi żaden sztorm. To twarde obstawanie w przekonaniu, że żadna osoba nie rozbiła i nie rozbije nas o skały. Pewność niezniszczalności, wolności, siły i odporności na roztrzaskania ludzkich rozczarowań.

Zatem czy wszystko ze mną dobrze? Pragnę wierzyc, że tak. Samotność zadomowiła się w przyjaznym kącie. Nie pcha mnie już nigdzie na siłę. Głupotą jest prowadzić własną łódź na pewne roztrzaskanie. Skończyłam z tym. Wypatruję spokojnych wód gruntowych, a nie przypływów i odpływów zaangażowania. Trzymam się osób pewnych, nie ulotnych. Nie tych co podają listę manipulacyjnych warunków znajomości, ale tych, co są mimo wszystko, mimo czasu, mimo odległości. Zaangażowałam się w pracę, odwieczne przyjaźnie i budowanie z niczego, bez wymówek i dzięki temu „u mnie dobrze jest”.

Czy jestem szczęśliwa? Na tyle, ile życie mi pozwala i ubogaca mnie w chwile spontanicznej radości, na tyle jestem szczęśliwa. A gdy czai się wysysacz szczęścia, zwany smutkiem, niepewnością jutra, poczuciem dogłębnej samotności, to mam jeszcze jakieś spontaniczne spotkanie, ugotowanie dobrego jedzenia, poczęstowania się dobrym filmem, muzyką, książką czy troską o drugiego człowieka, małego czy dużego, która sama wypełnia mnie docenieniem tego, co mam.

Co i kogo chcę od życia? Chcę umiejętności walki i stałości. Nie poddawania się, gdy wiatr zawieje mocniej, braku zachwiań. Wypatruję na horyzoncie dojrzałości siebie, poglądów, planów na własne życie i siebie. Lojalności i świadomości, że są dni gorsze i lepsze, a nie uciekania na łódź ratunkową i odpłynięcie przy pierwszych burzowych chmurach. Nie życia z dnia na dzień, bo to nie zapewnia bezpieczeństwa i pewności jutra. Dobrej duszy z pasją, a nie wyniosłości bez mądrości życiowej, inteligencji i dociekliwości własnego charakteru i zdarzeń dookoła. Nie szukam klapek na oczach, raczej giętkości charakteru i własnych wad i zalet. Stagnacja nie daje wiatrów w żagle, tylko skutkuje w kłótniach, który kurs obrać. Zatem zdolność kompromisów, autorefleksji, spotykania się w połowie drogi.  

 
Że mam wielki biust
Poruszam nim
I wszyscy się gapią
Śniłam też ze mam nogi jak miód
Ciągnęły się od szyi po kanapie
Że jestem pewna gdzie mam przygód gdzie mam tył
Że wierze w boga, który we mnie wierzy
Że mam odwagę mówić prawdę lub nic
Ze moim gardłem biegnie złota nic

Jak to się stało
Ze zapomniałem o moich piersiach
Jak to się stało
Ze wciąż jest za mało prawdy w mych pieśniach
Wciąż wyciągają szyję nieśmiało
Łaknąc powietrza
Wołają mnie rano
A serce schowane
Zamknięte w żebrach

Nowy rozbrajający, nieokiełznany i zadziorny utwór Natalii Przybysz urzeka szczerością kobiety. Jak dla mnie mówi o sprzeciwie podmiotowemu traktowaniu kobiet, taki drobny feministyczny manifest własnych pragnień i przypomnienia sobie o sile własnych, zapomnianych pragnień i atrybutach.

Zatem obecnie mojej kobiety nie ubiera Prada, Gucci, wysoki obcas, torebka na ramieniu, długie czy krótkie włosy, ale szczery wybuch śmiechu, opuszczenie gardy, kiedy tego potrzebuje, umiejętność przyznania się do błędu i przyznania racji. Ubiera ją szczerość obrana z sarkazmu i złośliwości. Bo jak już mówiłam, nie lubię gierek. Piaskownica jest dla dzieci. Ja szukam kobiety z krwi i kości ulepionych z pewnej gliny.

Pragnę wierzyc, że taka kobieta istnieje, a to nie manekin stojący na wystawie w antykwariacie ludzkich pragnień.

To przecież cechy, które są oczywiste i powinny być pożądane  i w przyjaciołach i potencjalnych partnerach na życie, a trudne o nie, jakby to był towar sprowadzany z dalekich wód dzikiego kraju. W świecie ogólnej dostępności jakichkolwiek dóbr, wszystko chcielibyśmy łatwo, blisko, z dostawą prosto do domu, bez dodatkowych opłat. Przeszkadza nam odległość, pierwsze napotkane przeszkody. Towar zawsze można odesłać do sprzedawcy. Zamówić zastępczy. Wszystko chcemy szybko i wygodnie, jak wakacje all inclusive, które zamawiamy na wypoczynek.


Internet otula nas ostatnio kolejnym nagraniem będących hołdem wolności małżeństw homoseksualnych. To wiersz napisany przez Richarda Blanco, czytanego przez aktorów, Bena Fostera i Robin Wright (którą pewnie znacie z roli pani Underwood w „House of Cards”). To piękne wyznanie miłości, ale przede wszystkim drogi przebytej do ołtarza w coraz większej ilości stanów, które umożliwiają małżeństwa homoseksualne w Stanach Zjednoczonych.
Osoba, której wypatruję musi rozumieć piękno takiego prostego wiersza. Musi wynosić na piedestały drobne gesty jak dzielenie śmiechu na kanapie przy oglądaniu filmu, chwycenia za dłoń, przytulenia w nocy, śmiechu dziecka.

„Yes, I counted your eyelashes…
No and maybes turned into yeses.
Love is the right to say ‘I do’.”


I wish I could say “I do”. 

Do pragnienia.

$
0
0
Całkiem dobrze idzie mi nieściąganie książki z półki pozycji zakazanych.

Książki ze zbioru na literkę P.

P jak Pragnienie.

Ale potem przychodzi taki wieczór,

Taki wieczór jak wczorajszy.

Kiedy ocieka się seksem.

Zakładasz podarte jeansy.

Seks wylewa się z rozdartej przestrzeni twojego kolana i uda.

Czujesz się dobrze w swojej skórze.

Zapomniałaś jak może się ona komuś podobać.

Nagle stajesz się atrakcyjna dla całego towarzystwa.

Starego i nowego.

Wyświetlają Cię na pulpicie własnych zapomnianych pragnień.

Wrócą do swoich sypialni i partnerów i pewnie będą wylewać seks z siebie.

Ja nie. Ale nie szkodzi.

Wychodzę do łazienki. Przeglądam się w całości w dużym lustrze.

Podarte jeansy, zadziornie wystająca koszulka ze spodni,

Wyzywająca burza włosów,

Pasek wołający o rozpięcie,

Bluzka odsłaniająca całe plecy,

Przód zostawiający miejsce dla wyobraźni,

I te rozdarte jeansy,

Rozdzierają mnie i towarzystwo od środka.

W dłoniach wytrawne czerwona wina dla kobiet,

Wódka dla mężczyzn.

Przełykamy w gardłach litry niewymownego pożądania.

Nagle przybiera ono słowną formę.

„Chcemy Cię w trójkącie”.

Wybacz kolego, lubię tylko dwa kąty.

Ty odpadasz z równania.

Masz podstawową i fundamentalną wadę anatomiczną

dyskwalifikującą cię na starcie wyścigu pragnień;)

Wieczór, kiedy jesteś na językach wszystkich.

Kiedy stajesz się obiektem nie tylko rozmów, ale widzisz,

ociekasz tą świadomością,

Że obiektem również fantazji.

Każdemu przydaje się czasem taki wieczór.

Odkurzenia pragnień swoich i cudzych.

Odwoził mnie do domu trójkąt.

Oboje wysiedli z samochodu by mnie pożegnać.

Wylewnie.

Ja do łóżka swojego, oni do swojego.

To był wylewny wieczór.

Zostawiłam go z zadziornym uśmiechem.



A Wam daję znów do myślenia.


Do pragnienia.


Uprawiasz sex...ting?!

$
0
0
Jednym z najczęściej wpisywanych haseł w Google w zeszłym miesiącu było: „Jennifer Lawrence nago”.

Co człowiek, to opinia. Jedni twierdzą, że głupotą gwiazd jest robienie sobie w ogóle takich zdjęć i przechowywanie w telefonie, a potem naiwna pewność, że nikt do tych zdjęć się nie dorwie. Inni zaś twierdzą, że każdy ma prawo do prywatności i obrzydliwością jest ją w taki sposób wykradać i upubliczniać. W czasach selfie i kultury, która wymaga od nas ciągłej widzialności, nie trzeba było długo czekać, by sexting stał się mainstreamowym zjawiskiem promowania siebie wśród znajomych.
Ponieważ Jennifer Lawrence i 100 innych celebrytów, których zdjęcia zhackowano, nie są odosobnionymi przypadkami. Kwestionariusze w Stanach pokazują, że 44% ludzi między 18 a 24 rokiem życia dostało sexta, czyli mmsa przedstawiającego nagie, bądź częściowo nagie zdjęcie. Jeśli chodzi o nasze rodzime statystyki, to już co 5-ty Polak przyznaje się do ujawnienia rąbka swej nagości używając telefonu, a nie intymności sypialni.

Umknęło nam to, ale autoprezentacja przez nagość stała się powszechna. Nagość nie polega już na braku ubrań, ale niestety braku kontroli. Zaufanie do kogoś może nam się czasami zaśmiać w twarz, a ten żart ani trochę nas nie rozśmieszy. Jennifer Lawrence w końcu po miesiącu postanowiła wypowiedzieć się na temat całej sytuacji:

„To żaden skandal, to zwyczajne przestępstwo seksualne. A każdy, kogo podkusiło obejrzenie moich zdjęć w Internecie, uwiecznia tylko to przestępstwo i sam je promuje”. Dodała: „Byłam w czteroletnim, świetnym związku na odległość i albo mój chłopak mógł oglądać filmy pornograficzne albo mnie.” Jennifer, aktorka, która pobiła rekord Guinessa w zeszłorocznych zarobkach za jeden film, przyznała, że żadne pieniądze nie są warte tego, gdy musisz zadzwonić do własnego ojca i ostrzec go, że może napotkać nagie zdjęcia córki w Internecie. Przyznała również, że próbowała napisać przeprosiny, ale gdy tylko zaczynała, to zalewała się łzami i złością, aż w końcu dotarło do niej, że nie ma za co przepraszać. Na pewno nie za to, jak obrzydliwe jest upublicznianie nagich zdjęć kogokolwiek bez jego zgody.

W Polsce zjawisko nie jest nieznane. Revenge porn to strona, gdzie wściekli, obrażeni, znienawidzeni eks-partnerzy umieszczają nagie zdjęcia swoich eks-połówek, które boleśnie odcięli w ramach zemsty. W taki sposób wiele nieświadomych osób wylądowało na stronach czy w pismach pornograficznych.

Kolejne nurtujące pytanie, którzy stawiają amerykańscy badacze, to czy sexting skutkuje we wcześniejszej inicjacji seksualnej młodzieży, czy też w ich w rozwiązłości, seksie bez zabezpieczeń bądź posiadaniu kilku partnerek/ów. Otóż, gdy ostatnie punkty nie przekładają się na rzeczywistość, to wyniki wykazują, że młodzież otrzymująca bądź wysyłająca sexty, w najbliższym roku faktycznie uprawiała seks.

Czy rosnąca popularność sextingu powinna dziwić? Czy też upublicznianie bez niczyjej zgody? Niestety ani jedno ani drugie nie świeci skandalem w dzisiejszej powszechnej dostępności wszystkiego. Co bardziej sarkastyczni komentatorzy, żartują, że w 2028 roku, kandydaci na prezydentów będą debatować w niczym innym, jak tylko czerwonym lub niebieskim krawacie, by siebie promować.

Sam zeszły rok wykazał, że nagość jest w cenie. Najczęściej oglądane video na Youtube z 700 milionową publicznością, to latająca nago na kuli Miley Cyrus w piosence „Wrecking Ball” i jeszcze więcej seksownych przodów i tyłów w utworze „Blurred Lines” z 300 milionami chętnie patrzących na modelki na smyczach, mimo wielu protestów. Telewizja też nie kryje się już pod kołdrą. Seriale „Girls” i „Gra o Tron” „świecą” tymi przykładami, a stacja VH1 wypuściła program „Randkowanie Nago”.

Nagość stała się też narzędziem politycznym. Wiele kampanii woła o brak wstydu i promuje akceptację własnych nagich partii ciała. Kobiety rozbierają się do naga, by zmienić standardy piękna, jak na przykład puszyste kobiety pozujące w bikini, udostępniające zdjęcia na Instagramie z hashtagiem #fatkini. Natomiast nowojorska akcja „Free the Nipple”, czyli „Uwolnij sutek”, to też film, który ma umocnić pozycję kobiet i sprzeciwiać się ich cenzurze. Ma pokazać, że telewizja amerykańska promuje obrazy przemocy i morderstw, a zakazuje pokazywania kobiecych piersi. Akcja pyta prowokacyjnie: Co jest bardziej obsceniczne? Przemoc czy sutek? Mogliśmy obserwować niedawno wiele celebrytek pozujących karmienie piersią publicznie. Obecnie 35 stanów zakazuje pokazywania sutka i karmienia publicznie piersią. W bardziej konserwatywnych stanach, jak Lousiana, za pokazanie się topless grozi trzy lata więzienia i grzywna w wysokości 2500 dolarów.
Żyjemy w czasach, kiedy wszystko jest dla ludzi. W granicach rozsądku. Którego również dzisiejszemu światu często brak. Moim zdaniem brakuje wstydu, tam gdzie powinien być. Wprowadził się do sypialni, a wyprowadził z Internetu. W sypialniach gasimy światła, zasłaniamy rolety, boimy się otworzyć oczy i pokazać, ale też spojrzeć na partnerkę/a. Sexting stał się narzędziem ułatwiającym współżycie i pobudzanie pożądania. Buduje mur pewności siebie, która nie zawsze przekłada się na autentyczne doznania łóżkowe.

Dziwimy się, gdzie podziała się ta kobieta, która słała śmiałe zdjęcia. Została za drzwiami sypialni czy utknęła w seksownym mmsie? Tak, moim zdaniem wszystko jest dla ludzi i flirtujący sext niczemu nie grozi, póki mamy pełne zaufanie i szacunek do osoby go otrzymującej, a również odwaga z sexta przekłada się na rzeczywistość.

Bardziej się krępujemy, więcej się brzydzimy. Otacza nas świat emancypacji, wolności, morza możliwości, a to siebie nawzajem wstydzimy się najbardziej. Toniemy we własnym, zbędnym wstydzie. Moja wyobraźnia ma problem w przywołaniu sobie obrazu kobiety, która by nie wstydziła się swojej nagości. Nie tęsknię do sextingu, ale do kobiety, który zasypia wspólnie ze mną nago. A nie ubiera się pospieszne po seksie, jakby co najmniej nasz stosunek ktoś wrzucił na Instagram z hashtagiem #ZobaczSexDwóchGorącychLesbijek.



Bo sexting może przybrać wiele form.




Wszystko ze smakiem, wyrafinowaniem i nagim zaufaniem.

Nienarodzone.

$
0
0
Każda moja notka jest wypadkową nagromadzenia natarczywie powtarzających się myśli bądź zdarzeń.

Ostatnimi czasy z uporem maniaka padają w moją stronę, padają na moją głowę, serce, każdy inny mięsień odpowiedzialny za uczucia, a właściwie pada, bo ono jedno pada i starczy by przygnieść, pytanie – „czemu nie masz jeszcze dziecka?”

Od ponad tygodnia pracuje ze mną koleżanka ze szkoły podstawowej. Można powiedzieć, ze osoba z zamierzchłej przeszłości, z którą kontaktu nie utrzymywałam przez lata, na Facebooku przyjęta nie została, więc podczas imprezy z okazji Dnia Edukacji Narodowej zjadała mnie wzrokiem i próbowała odszukać w moim zachowaniu „uaktualnienia statusów” mojego życia przez te wszystkie lata rozłąki, a raczej powinnam powiedzieć rozłąki informacji do plotkowania.  Widziałam ten głodny wzrok i czekałam na pytania prosto z mostu wpychające się z buciorami w moją prywatność. Znam ten typ, znam ten tok, znam już ten zestaw pytań. Najpierw delikatne próby udowodnienia w towarzystwie, że niby mnie zna, że pochwali się moimi zdjęciami z podstawówki ku uciesze reszty grona, że nie pamięta bym jako dziecko lubiła muzykę, a dziś śpiewam i tańczę ile sił w nogach i płucach. Została odstawiona do kąta zwróceniem uwagi na fakt, że jakim bezsensem jest porównywanie 13-letniej dziewczynki z dzisiejszą kobietą, która stoi przed nią i o której nic nie wie.
A potem zrobiła to, co każda osoba wyłaniająca się nagle w moim życiu z przeszłości. To pytanie, bez którego jakby kobiety nie umiały zagaić zwykłej rozmowy. Pytania, z którego zrobiono w Polsce tzw. „small talk”, czego ja nie znoszę, ponieważ w moim życiu jest to „big talk” dla zaufanych osób.

Próbowała zatem wykorzystać moją chwilę odurzenia alkoholowego i jak hienia przyczaiła się na mnie na ławce. Ja wiedziałam, czekałam, moja czujność się nie uśpiła. „Junkie, masz chłopaka? A gdzie dziecko? Bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć przez te lata byś była kojarzona z jakimś facetem na dłużej” Żarłoczna Junkie ugryzła ją odpowiedzią: „Dlaczego ludzie po niewidzeniu się tyle lat, myślą, że mają prawo zadawać najbardziej intymne pytania o czyjąś prywatność? Cenię sobie właśnie droga A., że nikt przez te lata nie wie, co się tak naprawdę dzieje w moim życiu i tak pozostanie. Nie lubię, gdy ktoś nie umie inaczej zacząć rozmowy jak tylko wpraszając się na siłę w czyjąś prywatność”. A. zmieszała się, nie spodziewała się i od razu odpuściła. Przeniosła się do innej ofiary pytając o jej nazwisko, gdy dowiedziała się, że jest mężatką, zapytała o nazwisko panieńskie. Towarzyska hiena szukająca drzew genealogicznych i pustych powiązań z kimkolwiek. Przekonała się, że z „koleżanką” z podstawówki wspólnej nici już nie znajdzie. Wieczór pokazał jej, że w tym gronie nie odnajdzie żadnej nici, jeśli będzie tak naciskać.   

Bo ona i wielu innych nie ma pojęcia jak jest mnie jakby mniej. Słownie, ilościowo, kilogramowo, fizycznie.Nie wie jak się kurczę w środku, gdy ktoś znów mnie pyta czemu nie mam dzieci. 

Zwyczajowo w Polsce oznacza to dozę egoizmu, upośledzenia, feminizmu, a teraz pewnie jeszcze genderu!

Otóż nie, żyję w kraju, w którym po prostu egoizmem dopiero by było wychowywanie samotnie dziecka jako osoba homoseksualna.

Obecnie przekonwertowałam wszystkie swe tęsknoty, niepewności, kompleksy, smutki w paliwo do pracy.

Od września pracuję jak szalona, bez przerwy, pełen bak bez dna. Otwieram umysły, ucząc jednocześnie języka. Rozwijam poglądy, zmuszam do myślenia. Bo, gdy przygotowałam zajęcia o wizerunku kobiet w reklamach, mediach i polityce, uczniowie nie wiedzieli jakie przesłanie niesie ta krótka reklama:



Pojęłam, że dzisiejsi młodzi nie zaczną kontemplować, póki im się nie wskaże drogi jak. Jako priorytet w tegoroczny plan swojej pracy, wprowadziłam zasadę odchodzenia od podręcznikowych lekcji przynajmniej dwa razy w miesiącu. Skutkuje, pobudza, stymuluje, zbliża, zacieśnia, rozwija. A mi i im rosną skrzydła. Latam z uczniami razem po świecie możliwości i poglądów. 



A czasem i mnie pośród nich dopadają różne chwile silnej autorelfeksji, które wracają natarczywym refluksem. 

Że nie trzeba nosić kogoś wcześniej pod sercem, by całym sercem go pokochać. 

Więc podbiegam do Was tak szybko, nie do końca zgrabnie. Podbiegam by Wam powiedzieć, jak uderzył moje serce dziś znów mały O. Uderza mnie codziennie, gdy zauważa mnie gdzieś w tłumie i uśmiecha się do mnie z daleka. Jest wiele dzieci, które mnie kocha bezwarunkowo.

Ale w moim życiu nie pojawiło się tak niewinne dziecko jak Najukochańszy O.

Musicie wiedzieć, że O. jest małym gentelmanem. Jeśli chodzi o wychowanie, ale też usposobienie. Jest delikatny, ale nie zagubiony. Wrażliwy, ale nie płaczliwy. Stałam dziś na dyżurze, większość dzieci bawiła się na dworze, ja pilnowałam parteru. Przez drzwi wszedł nagle mały O. Znów sam, zamyślony siedmiolatek. Rozpromienił się na mój widok. Choć ja sama ukrywałam jak bardzo pojaśniałam. Nigdy nie wiem co mały O. zrobi tym razem, to tylko jeden z jego spontanicznych gestów. 

O. kroczy w moją stronę uśmiechnięty, wyciąga szarmancko ręce z kieszeni, jedną podaje mi pewnym w uścisku jak mały mężczyzna i mówi "cześć".

Wcześniej w ciągu tygodnia uraczył mnie prostym zdaniem "dzień dobry Pani, kiedy będziesz znów na świetlicy? Bo wtedy jest tak fajnie".

O. do dziś nie wie czy ma mówić per Pani czy na ty. A ja nigdy go nie poprawiam, bo tak samo nie wiem czy bardziej żałuję, że nie jest moim uczniem czy synem.

Bo przy mnie dzieci stają się znów dziećmi. Robią dziubki, uśmiechają się, nie gnają do gier, czekają jaką bajkę im opowiem.

Nie wiedzą jak bardzo mi dają siebie w tej nagonce pracy.

Przedwczoraj świętowaliśmy Dzień Edukacji Narodowej. Nie, to nie dzień przymuszania się do ofiarowania kwiatów nauczycielowi, którego się nie lubi. Dla mnie to przede wszystkim szczere podziękowanie za każdy kwiat uśmiechu i laurkę tym samym, bo to nie tylko moje święto. Dzień obfitował w dumę z siebie z wystawionego przedstawienia, duma z tej radości jaka narodziła się w sercach uczniów, którzy poczuli, że odwalili kawał dobrej roboty i spisali się śpiewająco jako aktorzy. To był najlepszy prezent.

Wczoraj z kolei był Dzień Nienarodzonego Dziecka. Nie chcę i nie odbieram żadnej matce, która autentycznie utraciła dziecko tego dnia. Jednak w ten dzień i mnie ogarnia dojmujący skutek, bo i moje dziecko nigdy się nie narodziło…


Więc mnie nie pytaj, nie kwestionuj, po prostu, zrozum.

Zmysłowość nagrana na płytach życia.

$
0
0


Niektórzy z przekąsem reagują mówiąc, że szpanowaniem jest kupowanie filmów i seriali na DVD, tylu książek, a przede wszystkim oryginalnych płyt przy tak łatwej dostępności plików wszelakich za darmo. Słyszę negatywne zdziwienie albo widzę je wymalowane na twarzach, gdy poświęcam zarobki na koncert w pierwszym rzędzie zamiast na np. wakacje za granicą.

Te wszystkie przekazy kultury, emocji, wspomnień, które kolekcjonuję, bo zbyt banalnie byłoby je nazwać po prostu „rzeczami”, nie są po to, żeby świecić na półkach, a już na pewno nie by wzbudzać w kimś zazdrość. To o wiele więcej. To inspiracja, to zachęta, to hołd składany cudzemu talentowi. Wierzę, że każdy jest bezcenny, ale kiedy tylko mogę lubię inwestować w czyjś wkład w moje emocje.



To dla mnie kapitał, który nigdy nie przestaje procentować. Tak, jak wydaję na książki, płyty czy filmy, tak samo nie wyobrażam sobie wyjść z restauracji bez zostawionego napiwku za miłą obsługę. Każdy ma swój talent, który wart jest inwestycji. Lubię też dawać, po prostu.  Oni dają mi emocje, uśmiech, wzruszenie, pobudzenie, sprawiają, że mogę inaczej spojrzeć na siebie lub przejrzeć się w lustrze  w ubraniu emocji, który dla mnie utkali. Nieważne czy to strój skromny czy seksowny albo nijaki. Ważne są uczucia wyciągnięte na wierzch. A ja z kolei mogę im oddać głośny krzyk zachwytu na koncercie, dobrą zabawę, okazjonalne łzy wzruszenia, wybuchy śmiechu, a co najważniejsze, wieczność i niezapomnienie. A dziś dzięki nim czuję się seksownie.

Każdy człowiek ma swoją prywatną ścieżkę dźwiękową życia. Muzyka ma moc sprawczą. Może obudzić w kimś agresję, spotęgować ją. Sprawić, że kogoś znienawidzimy. Będziemy karmić i podsycać tę nienawiść i agresję ostrymi brzmieniami. Muzyka może poruszać naczyniami. Może sprawić, że talerz spadnie na podłogę wściekłości, kubek rozbije się z impetem o ścianę zdrady.



Ale muzyka może mieć również moc twórczą. Może tworzyć, wywoływać, pobudzać. Może być dobra przystawką do kolacji, tłem do pasjonującej rozmowy, preludium do cielesnych zbliżeń. Może sprawić, że chcemy kogoś pocałować, usiąść na kimś okrakiem, rozerwać koszulę, złapać za pośladki, rozpiąć spodnie, wsunąć w nie dłoń niecierpliwości i dzikości. Muzyka inicjuje piekielnie ostre zbliżenia bądź delikatne uniesienia. Co ważniejsze i przerażające, muzyka nawet zakochuje w sobie ludzi.

Muzyka jest idealnym początkiem, wysokim szczytem, głośnym zakończeniem. Uwielbiamy włączać play, nie lubimy przyśpieszać, jeszcze trudniej wcisnąć stop. Gdy słyszysz zmysłowość, trudno ją zatrzymać.

Te przekazy kultury, one istnieją dla wieczności. Są po to, by do nich wracać. Gatunki muzyczne się zmieniają, ewoluują, elektryzują się, czasem korzystnie bądź nie. Ale, gdy piosenka raz zabrzmi w moich uszach zmysłowo, na zawsze już taka pozostanie. Piosenki mające po kilkadziesiąt lat, które kiedyś budziły emocje seksualne, dziś nadal działają na mnie tak samo. I w ten sam sposób, nigdy nie zmieni się dla mnie zmysłowość płyt Banks, Jessie Ware czy Sam’a Smith’a.
A zmysłowe wspomnienia zbieram i kolekcjonuję w sobie, by tak samo móc wracać do nich jak do ukochanych kart książek własnych historii, jak i nut wyjęczanych podczas upojnych nocy.

Bo kultura pogłębia doznania. Wszelakiej maści, intensywności, niosąc w sobie odporność na czas i zapomnienie.



Ta piosenka, która rozpoczyna się leniwie, niepozornie, grzecznie, bez żadnych ostrzeżeń. Nagle przechodzi w dzikie szarpnięcia gitary, zmysłowe uderzenia klawiszy, jęki saksofonu. Ta, w której nagle refren pobudza, rozrywa, otwiera, rozszerza, rozkłada…nogi pragnienia. Ta rozpoczynająca się grzecznie, by zakończyć się głośnym spełnieniem.



Ta piosenka, to właśnie ja…


Jesień dobrotliwa przyniosła mi...

$
0
0

OMG! I'm flying! - Optimism is the best way to view life. 

Nie można jesieni odmówić w tym roku dobrotliwości. Rozpieszcza nas niesłychanie, razi kolorami, słońce dogrzewa w środku dnia w sposób, który nie odstręcza wieczorem konieczności wejścia pod koc i rozgrzania się ciepłym płynem. Tak piekielnie boimy się wkraczać w wiosnę, bo gdy temperatura na zewnątrz rośnie, nie mamy pretekstu do spontanicznych przytuleń wnętrza. Natomiast jesień nam rysuje tło, zimno łączy ramiona, czasem utuli w pasie, włoży dłoń w cudzą kieszeń. Wyczekujemy tych płaszczy, grzanego wina, pretekstów do przytuleń z zimna.

Zeszły weekend tak nas witał. Płaszcz można było wstępnie wykaraskać z zimowej szafy, ale bez konieczności zapięcia go po samą szyję. Ja byłam na pewno właśnie tak otwarta. Od stóp do głów. Od rozumu po serce. Nie chowałam się za szalem udawanej nieśmiałości, rękawiczkami pozornej niepewności, czy zamkiem błyskawicznych unikanych spojrzeń. Co to, to nie.
I w ten weekend myślałam jaka powinna być moja dziewczyna.

Mogłaby na przykład witać mnie kwiatami. Powinna mnie doprowadzać do spontanicznych wybuchów śmiechu. Powinna być troskliwa, bo w zabieganym życiu wie, że ja nie dbam o siebie wcale.

Moja dziewczyna jest piekielnie inteligentna. Jest mądrzejsza ode mnie, ale nie przeszkadza mi to, bo wiem, że gdy zapytam, to wytłumaczy mi coś z pasją. Właśnie. Jest pełna pasji i z pasją broni swojego zdania.

Moja kobieta wie, że czasami mnie ponosi i trzeba mnie ściągnąć na ziemię i uspokoić. Jest wyrozumiała i wybacza, gdy doprowadzam ją i siebie do szewskiej pasji.

Moja kobieta ma w sobie podobną wrażliwość do mojej, widzi więcej niż przeciętne oko. Jest wrażliwa na piękno, jak i cudzą krzywdę. Ma wrażliwe uszy, wyczulony węch i przyciągające oczy. Zna się na dobrej książce, filmie i muzyce. Przy mojej dziewczynie wiem, że nie zabraknie nam nigdy tematów do rozmów.

Moja kobieta nie boi się przyprzeć mnie do ściany, złapać stanowczo za pośladki ani pocałować na środku ulicy.

Moja dziewczyna wzbudza we mnie respekt, podziw i pożądanie. Podnieca mnie ciałem, duchem i inteligencją.

Moja dziewczyna droczy się ze mną, jest silna, pewna siebie, ale chowa w sobie równie wielką romantyczkę jak ja.

Moja dziewczyna nie idzie ze mną do łóżka na pierwszym spotkaniu, bo wie, że każde danie smakuje o niebo lepiej, gdy się na nie poczeka.

A przepraszam!

Zauważyliście? Jak płynnie i niepostrzeżenie przeszłam z „moja dziewczyna powinna” na „moja dziewczyna jest”? Bo JEST. Tak jak i cierpliwie, płynnie czekała na mnie, tak i teraz pozostaje w moim życiu.

Bo tak, moja dziewczyna jest cierpliwa. Czekała aż pozatrzaskuje wszystkie drzwi i spalę mosty. Bo dla mojej dziewczyny, chciałam być tylko Jej.

I jestem. JesteśMY.

Moja dziewczyna na pierwszą randkę zabiera mnie tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Całuje mnie kilkadziesiąt metrów pod ziemią i nad ziemią. Dosłownie.

Moja dziewczyna doprowadza mnie do szaleństwa. Mentalnego i cielesnego. Moja dziewczyna piekielnie się stara.

Moja dziewczyna chwyta moją twarz w dłonie i mówi „Moja śliczna dziewczyna”. Choć wiem, że nie muszę się upewniać, bo ona nie boi się zobowiązań, słów wielkich, to upewniam się, bo chcę w końcu to usłyszeć głośno: „Twoja dziewczyna”?

I tak to się robi. Naturalnie, zwyczajnie, bez zbędnego kombinowania i uników, odkładania na dalsze później.

Uwielbiam Moją Dziewczyną za to, że dzięki Niej znów usłyszałam to proste słowo – dziewczyna.

I za to, że scałowuje łzy z moich policzków, gdy płaczę na filmie.

Jesień mi nie straszna.

A Junkie?

Junkie jest zajęta;)




Na ratunek emocjom.

$
0
0


Ocenia się nas od momentu poczęcia. Ciągle jesteśmy mierzeni, porównywani, obserwowani. Śledzi się rozwój płodu, wykształcanie poszczególnych organów, dodawanie kilogramów. Po wyjściu z łona matki przyznaje nam się punkty, jakby jakieś jury złożone z ciekawskich matek miało ocenić jakość naszego dziecka. Obserwujemy zdrowy wzrost, spróbuj za późno zacząć chodzić lub mówić i już coś nie tak. W skali Apgar miałam 9 punktów. Za blada byłam. I tak całe życie, ciągle punkt do tyłu.

Dziecko idzie do szkoły i zaczynają się liczyć oceny. Ocena dziecka, to ocena rodzica i jego zaangażowania, to też ocena jego własnej inteligencji. „Dostałam 5-, tato” – „Za co ten minus?!”. Jedynki chowały mnie ze strachu w piwnicy. Klasa sportowa była kiedyś najlepszą w szkole, musiałam do niej trafić, choć sportowcem wybitnym nie byłam. Musiałam startować do najlepszego liceum. Będąc przy końcu listy osób, które się dostały, dostało mi się w tłumie innych od ojca „nie spodziewałem się niczego lepszego, koniec listy”. Nie dziwota, że od tej narzucanej ambicji, chciałam startować na studia dzienne na uniwersytet. 0,5 punktu zadecydowało o rocznym opóźnieniu w dotarciu na wymarzoną uczelnię. Pół punktu. Bo życie to zawsze liczenie, prawda?

Liczą się cyferki na koncie, literki przed nazwiskiem. Dotarłam do mgr, dr zostawiłam w koszu chorych ambicji, których nie potrzebuję już spełniać. Nigdy nie czułam się najmądrzejsza. Nie niwelowało to żadne stypendium, żadna nagroda, żaden osobisty rozwój.

Póki pewnego dnia nie pojęłam. To skala ocen jest niesprawiedliwa. Jury przesadnie ostre, zwiędłe od własnych zgniłych i niespełnionych ambicji. Bo inteligencję powszechnie mierzy się ilorazem inteligencji, która sprawdza tak naprawdę jedynie myślenie logiczne i abstrakcyjne, czyli inteligencję logiczno-matematyczną. Jakże lżej na sercu mi się zrobiło (i wiecznie ocenianym mózgu), gdy pan Howard Gardner przyszedł na odsiecz z teorią wielorakiej inteligencji, w której odnalazłam skrawki siebie.

Mamy przecież jeszcze inteligencją językową, która odznacza się bogatym słownictwem, łatwością formowania argumentów i wypowiedzi, zamiłowaniem do literatury, przemówień, kreatywnego pisania czy poezji. A może odznaczasz się inteligencją przyrodniczą i „czujesz” naturę, troszczysz się o nią, zwierzęta i rośliny. A może muzyka i rytm to Twój cały świat, świetnie tańczysz, całkiem dobrze śpiewasz i wszędzie słyszysz eufonię cudnych dźwięków? Nie jesteś dziwny, posiadasz inteligencję muzyczną. Myślisz obrazami i przestrzennie? Jesteś wrażliwy na kształty, kolory i detale dookoła? Jesteś zatem właścicielem inteligencji przestrzennej. Dużo gestykulujesz, uwielbiasz ruch, sport, majsterkowanie? Myślisz, że dziecko ma nadpobudliwość ruchową, a może to inteligencja ruchowa?

Na koniec inteligencja interpersonalna i intrapersonalna. Ku podstaw pierwszej leżą umiejętność rozumienia innych i empatia, a także zdolność dostrzegania cech różnicujących ludzi. Pozwala ona na bezbłędne wychwycenie zmian nastroju, motywacji, zachowania i intencji.Takie osoby cechuje poznawanie i rozumienie myśli i uczuć, są tolerancyjne. Natomiast inteligencja intuicyjna pozwala na patrzenie świat z własnej perspektywy, autoanalizie, autorefleksji. Osoby z rozwiniętą inteligencją intrapersonalną posiadają „mądrość życiową”, intuicję, wewnętrzną motywację i silną wolę do działania. Sądzisz, że jestem nadwrażliwa? A może emocjonalnie inteligentna?

Swój rozwój można oceniać przez multum spraw. Może pierwiastki, równania wszelakie i szeroko pojęta matematyka jest nie dla mnie, ale interpretacja tego jak ktoś zmienia ton głosu, inaczej patrzy, gestykuluje, sprawi, że będę wiedzieć, co czujesz, co ukrywasz, czego nie jesteś świadomy. Nauczycieli odznacza silnie rozwinięta inteligencja interpersonalna. Potrafią wyczuć potrzeby i dostosowują się do nich, zaskarbiając sobie przy tym sympatię publiki. Nigdy nie oceniałam siebie przez posiadaną wiedzę.

Najważniejszym pytaniem dla mojego rozwoju jest odwieczne pytanie „czy dziś jestem lepszym człowiekiem niż byłam wczoraj, niż byłam rok temu?”. Oceniam siebie po reakcjach na różne bodźce. Uczę się. Nieustannie. Uczę się siebie i ludzi. Dziś siedzę na L4 w domu i myślę, analizuję, wracam i wychodzę na przód siebie. 



Dwa lata temu płakałam słuchając 16-letniej Elli Henderson na jej castingu do X factor, gdy wyśpiewywała „myślisz, że tęsknię za tobą, ale powiem ci, miłość, którą do ciebie żywiłam odleciała i teraz widzisz, co mi zrobiłaś”. Dziś Ella jest kobietą, wydała płytę, która podbiła Wielką Brytanię i wyruszyła na podbój Stanów ze swoją płytę, a ja dzielę z nią uczucia. Dzielę z nią przebytą drogę i rozwój. Bo dziś, gdy słucham tego castingu płaczę, ale nie z powodu tekstu piosenki. Z powodu tego ile przez dwa lata musiałam przejść, by dojść do punktu dzisiejszej samoświadomości. Podłoga mojego pokoju nadal nosi ślad setek łez wylanych przez ciebie, ciebie czy ciebie. Tego jak ona złamała mi serce.

Mój wierny czytelnik (nie obrazisz się chyba, że cię zacytuję, bo uderzyłeś mnie szczerością w środku nocy) zapytał:  „bo chciałbym dowiedzieć się jak Ty "to" robisz, jak przy takiej dozie świadomości, swojego szczęścia, radości, smutku, pustki, tęsknoty, całym przemycanym tekstem, nieopisanym pierwiastku cierpienia i szczęścia jesteś w stanie iść dalej i nie zwariować?”



I had to go through hell to prove I’m not insane
Had to meet the devil

Właśnie, jak ja nie zwariowałam? Może uratował mnie ten blog, może inteligencja emocjonalna. Bo może nieważne jak nisko upadam, nie widzę światła, zatapiam się, to w końcu podaję sobie dłoń, bo muszę się samo udoskonalać. Inaczej bym zwariowała. Bo rozwijam siebie, uczę się siebie, wyznaczam cele, zmiany w sobie, które chcę osiągnąć. Rozwija mnie empatia ukryta w nowej muzyce, literaturze, poruszającym filmie. Nie czytam, nie oglądam, nie słucham tyle, bo chcę być mądrzejsza niż ktoś inny. Chce być najlepszą, rozwiniętą emocjonalnie wersją siebie.

Bo może nigdy nie byłam dobra w liczeniu i osiąganiu wymaganego ode mnie wyniku. Może i wiem ile jest dwa plus dwa. Ale najważniejsze jest dla mnie wiedzieć jak pozbierać w całość serce rozerwane na pół. Bo taka matematyka jest najtrudniejsza. Okrutna, bezwzględna matematyka życia, która pcha Cię ku obłędowi, który koniecznie życzy Ci ujemnego wyniku. Zsumować siebie tak, by wynik był dodatni, a demony za rogiem tak bardzo nie przerażały i nie zamykały co dopiero otwartej drogi możliwości.

Bo dziś wzruszam się najbardziej na tej piosence, bo jestem gotowa.



Now my heart is ready to burst
Cause II feel like I'm ready for love


And IWanna be your everything and more
And I know everything you said
But I just want you to be sure
That I am Yours

If I've been feeling heavy
You'd take me from the dark

Specjalne miejsce w sercu.

$
0
0


Ponoć tempo jest wskazane. W dzisiejszych czasach, im szybsze, tym lepsze. Wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, na trzeciego, wjazdy pod zakaz, parkowanie w niedozwolonych miejscach. Ostatnie tygodnie wymagały ode mnie stawiania dwóch kroków na przód. Ciągle w ruchu, na wyższych obrotach.

Gdy brak nam siebie, brak nam wszystkiego. Zawsze to powtarzam. Gdziekolwiek jestem, muszę siebie zapakować w torbę. Może dlatego nie umiem spakować się do małej torby. W końcu jest co pakować. Wszystkie buty doświadczeń, legginsy pewności siebie, jeansy zadziorności, książki pasji, muzyka relaksu i zmysłowości, kosmetyki zadbania. Żadna rzecz nie jest spakowana przypadkowo. Spotkanie ze znajomymi, czy pierwsze spotkanie z dziewczyną czy wylot do Londynu, wszystko wymaga przygotowań.



Wylot do Londynu. Można go przyrównać do mojego uczucia podczas lotu. Dzień obudził mnie już o 5 rano, czy to z podekscytowania czy z nerwów czy z powodu kolejnej migreny, która musiała uparcie się pojawić w tak ważny dzień i przysporzyć o nudności. Samolot ruszył z impetem ekscytacji, jednocześnie wymieszanej z niestrawnością niepewności co przede mną. Ostatni wypad do tego rozległego miasta pozostawił mnie z niesmakiem, chciałam go osłodzić wybierając się do przyjaciół z przyjaciółmi. Leciałam nie do miejsc, leciałam do moich wytęsknionych osób. Wracałam rozpromieniona, pełna wrażeń, ciepłych wspomnień i nowych przemyśleń.

Mój temat przewodni tego wyjazdu uderzył mnie już przy wysiadaniu. Ogromny billboard z napisem „Donate the gift of life. Visit a fertility centre”. Podaruj dar życia, odwiedź klinikę zapłodnień. Jakie to proste, u nas piętnowane – pomyślałam. Zatrzymywałam się u znajomych, którzy mają 4-letnią córeczkę. Najbardziej bystrą, rezolutną, kochaną i grzeczną istotę, jaką w życiu poznałam. Z przyjaciółką postanowiłyśmy kupić jej na przywitanie lalkę z ukochanej bajki. Nie muszę mówić kto się do kogo przykleił na wszystkie dni pobytu? No oczywiście, że ja do niej:) Z wzajemnością.

Mogę Wam mówić jakie to Londyn znów zrobił na mnie wrażenie. Że to miasto wielu narodowości, ale bez różnorodności, z pewną dozą segregacji i ponurości. Że pół życia zajmuje podróż z jednego punktu do drugiego, dlatego lokalni właściwie ciągle siedzą w swoich dzielnicach. Zarobki są inne, pozornie wyższe, ale nie ma czasu z nich korzystać. Że to ludzie tworzą miejsca, a nie miejsca ludzi, dlatego tak jestem wdzięczna, że te kilka dni spędziłam z najlepszymi przyjaciółmi, którzy dbali o to, bym zobaczyła co sobie tylko zażyczę. Bez nich, Londyn byłby tylko kolejną wielką metropolią bez duszy. Mogę Wam mówić jak zakochałam się w klimatycznym Camden Town. 


Dodam, że w poniedziałek spełniło się moje kolejne kulturalne marzenie i uczestniczyłam w światowej premierze ukochanego filmu z ulubioną obsadą – Igrzyska Śmierci, dzięki czemu na własne oczy widziałam takich aktorów, jak Jennifer Lawrence, Julianne Moore czy Donald Sutherland. Zdradzę Wam, że stałam 3 godziny w pewnej odległości od czerwonego dywanu i czułam się jak dziecko, dla którego spadła gwiazda z nieba i wracając ciągle skakałam i krzyczałam z radości. Podzielę się z Wami kąskami najlepszych dań i alkoholi.



Wszystko powiem, ale nie przekażę tego ciepła w sercu. Nie przekażę tego uczucia, że przez te 5 krótkich dni czułam się najbliżej bycia matką w moim życiu.

Mała, urocza W. skradła mi serce. Mała W. nie odstępowała mnie na krok, rodzice i inne ciocie poszły w odstawkę. Mogę skłamać mówiąc, że nie mogłam się doczekać aż wejdę do Tate Modern czy odwiedzę Camden Town. Ale właśnie, to by było wierutne kłamstwo. Najbardziej nie mogłam się doczekać kiedy Mała W. znowu podbiegnie do mnie i rzuci się w moje ramiona, by po chwili wsunąć swoją dłoń w moją. Dzieci pokazują miłość drobnymi gestami, zdaniami szeptanymi do ucha, falą pytań. Więc wracając w ostatni wieczór autobusem do domu, mała W. znów usiadła obok mnie. W ręku trzymała ukochany kocyk. Pochyliła się, by do ucha zdradzić mi, że od teraz jej ukochaną zabawką jest lalka, którą dostała ode mnie i mojej przyjaciółki. Potem zapytała czy będę za nią tęsknic. Mała W. chwilkę posmutniała, więc zaczęłyśmy palcami malować wyimaginowaną tęczę na szybie autobusu, a wysiadając znów z chęcią zamieniłam się dla niej w samolot. Rano odprowadziłam ją do szkoły. Tata przyznał, że trudno wtedy ją zatrzymać, bo zawsze wybiega do przodu. Tym razem szła ze mną za rękę, skacząc wspólnie po kostkach brukowych. Więc powiem Wam. Nie tęsknię do zatłoczonego miasta emigrantów. Tęsknię do bycia samolotem, tej małej dłoni w mojej, porannej pobudki i zabawy lalkami. Do bezwarunkowej miłości dziecka.




Bo miejsca i wspomnienia tworzą ludzie. Miejsca to jedynie tło ważnych wydarzeń. Ja ten wyjazd zaliczam do jednego z najdroższych memu sercu, a miejsca specjalne w sercu, to te, które zapadają we mnie na zawsze. A dłoń tej małej istotki nigdy mnie nie opuści. 


Viewing all 111 articles
Browse latest View live